Canal+: Seriale
Ocena
serialu
7,8
Dobry
Ocen: 30
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Django": Serial Canal+ rozczarowuje? Bez dynamitu w garści [RECENZJA]

Cieszy mnie fakt, że postać Django nadal inspiruje filmowców, którzy nie tylko chcą oddać jej hołd, ale próbują ją również na nowo odczytać. Nie spodziewajcie się jednak po 10-odcinkowym serialu "Django" klimatu oryginału czy nawet nawiązania do wersji Tarantino. Włosko-francuska produkcja ma być oparta o "Django" Sergia Corbucciego, ale bliżej jej do klasycznego amerykańskiego westernu.

To zaskakujące, bo przecież spaghetti westerny Sergia Leone oraz właśnie Corbucciego były radykalnym uderzeniem w same podstawy amerykańskiego westernu. Brudne, ultra brutalne (niektóre to kino giallo pełną gębą), autoironiczne i chlastające mitologię Dzikiego Zachodu filmy zszokowały w latach 60. XX wieku amerykańskich krytyków przyzwyczajonych do moralnie jasnej percepcji Johna Forda i odpowiednio czystego kapelusza Johna Wayne’a. Bezczelni Włosi nie tylko nie uszanowali jankeskiej tradycji, ale mając ze sobą nieznanego jeszcze wówczas Clinta Eastwooda rozsadzili z dynamitem w garści święty dla Hollywood gatunek filmowy. Dlatego właśnie serial Leonarda Fasoli i Maddaleny Ravagli jest dla mnie do pewnego stopnia rozczarowaniem. Ani nie wyważa w gatunku żadnych drzwi, ani nie rozsadza go od wewnątrz. Nie szokuje, nie drażni i nie bije w oczy bezczelnością i dezynwolturą kina Corbucciego czy nawet późniejszych włoskich i niemieckich oficjalnych bądź nieoficjalnych kontynuacji "Django" z 1966 roku.

Reklama

"Django": Nie szokuje i nie drażni

Postać grana oryginalnie przez Franco Nero pojawiła się w ponad 30 filmach. Nero powtórzył swoją ikoniczną rolę w "Django 2: Powrót zza grobu" (1987) Nello Rossatiego, a potem pojawił się w epizodzie w "Django" (2012) u Quentina Tarantino, gdzie w tytułową rolę wcielił się Jamie Foxx. W serialu Sky Atlantic i Canal + Django ma twarz belgijskiego aktora Matthiasa Schoenaertsa, którego poznajemy, a jakże, jako małomównego i tajemniczego przybysza do miasteczka Nowy Babilon w Teksasie. Założył je były niewolnik John Ellis (Nicholas Pinnock), który zaprasza do niego wszystkich prześladowanych i wyrzuconych poza nawias amerykańskiego społeczeństwa. Django osiem lat wcześniej stracił całą rodzinę, ale wierzy, że w mieście może ukrywać się jego córka. Okazuje się, że Sarah (Lisa Vicari) ma wyjść właśnie za Ellisa i nie chce, by ojciec pozostał w budowanym przez nich Babilonie. Django, jak przystało na mitologię tej postaci, sprowadza przecież na siebie ciągłe kłopoty. On jednak nie chce ponownie stracić córki.

Kim jest Ellis? Wizjonerem czy tyranem? Wyzwolicielem czy samozwańczym królem? Kim jest tajemnicza i bardzo brutalna mścicielka (Noomi Rapace) masakrująca prostytutki i paląca burdel w pierwszym epizodzie? Co naprawdę przywiodło Django do miasta? Ekspozycja w otwarciu jest intrygująca i obiecuje rasowy western. Tyle, że ma on niewiele wspólnego z sosem spaghetti albo dziełami Sama Peckinpaha. "Django" momentami przypomina świetne "Deadwood" czy nawet "1883" z uniwersum "Yellowstone", ale trudno znaleźć w nim szaleństwo Corbucciego i brawurę Tarantino. Spróbujcie zapamiętać z tego serialu choć jedną linijkę dialogu albo jakąś scenę śmierci, która odróżniłaby "Django" od reszty współczesnych westernów. Poszukajcie bohatera choć w ułamku tak ekscentrycznego jak Tuco z "Dobry, zły i brzydki", El Chuncho z "Kuli dla generała", nie mówiąc już o palecie postaci na czele z Panem Harmonijką z "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" Leone, czyli najbardziej hollywoodzkiego włoskiego westernu. Schoenaerts nie wypada źle w kapeluszu Franco Nero, ale też nie stanie obok Trintignanta i Kinskiego z "Człowieka zwanego ciszą" Corbucciego. Nie ta charyzma i nie ta aura mrocznej tajemnicy.

"Django": Za mało gatunkowej transgresji, za dużo melodramatu

Dobrze, że sam sposób realizacji jest godny spaghetti westernów. Europejscy aktorzy mówią po angielsku z różnymi akcentami, zaś Rumunia udaje Teksas. Jest też tutaj moralna ambiwalencja, która definiowała włoskie westerny. Jest też obrazowa przemoc. To wszystko wydaje się jednak zbyt mainstreamowe i ugładzone. Nie ma pesymizmu i magnetycznego cynizmu włoskich westernów. Tarantino też go nie powtórzył, ale w swoim "Django" prowokował kapitalnie napisanymi i przewrotnymi postaciami jak Wuj Tom o twarzy Samuela L. Jacksona czy walczący z rasizmem Niemiec grany przez Christopha Waltza, który dopiero co dostał Oscara za rolę sadystycznego nazisty w "Bękartach wojny".

Serial "Django" jest rozciągnięty do 10 godzin, więc twórcy muszą rozpisać kilka głównych wątków, którymi stają się relacja Django z córką i Ellisa z synami. Czy o to jednak chodzi o spaghetti westernach? Ja je oglądam dla przyjemności z obcowaniem gatunkowej trangsgresji, zabawy i bezczelnego łamania reguł, a nie melodramatu. Innymi słowy, wolę religijną fundamentalistkę Rapace szlachtującą nożem grzeszników, niż rodzinną dramę w kostiumie. Jej jest za mało, a klasycznego westernu jest tutaj za dużo. A przecież tytuł "Django" do czegoś zobowiązuje.

6/10

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy