#felietonwkratkę: Jaka belle katastrofa!
Z odcinka na odcinek uchodzi powietrze z balonu o nazwie "Belle epoque". W miarę pojawiania się kolejnych nowości wiemy już, że nie szumna promocja i znane twarze, a dobry scenariusz i odrobina pokory wystarczą, by serial został kupiony przez widzów.
Ponad milion osób nie włączyło już telewizorów w środowy wieczór, by zobaczyć jak Paweł Małaszyński w oka mgnieniu (czyli w jakieś 25 minut, nie licząc reklam) rozwikłuje kolejną kryminalną zagadkę Krakowa. Nie przyciągnęła nawet obietnica orgii, z Magdaleną Cielecką i Weroniką Rosati w rolach głównych , o której mowa już trzeci (!) odcinek.
Widzowie woleli kolejny epizod telenoweli o lekarzach z Leśnej Góry i trudno się im dziwić. Scenarzyści odrobili lekcję, podpatrzyli to i owo w zachodnich produkcjach i tak oto mamy nasze polskie Grey-Sloan Memorial Hospital, polskiego House’a, a nawet rodzimych Douga Rossa i Carol Hathaway. Jest naprawdę nieźle, podobnie czuje 4,8 mln Polaków.
Może umiemy tylko adaptować? Nie tracę nadziei, którą podtrzymuje Agnieszka Krakowiak-Kondracka, notabene scenarzystka "Na dobre...", odpowiadająca za całkiem przyjemną opowieść o "Niani w wielkim mieście". Główna rola powierzona Magdzie Lamparskiej to dobry wybór, aktorka nie bryluje na każdej możliwej ściance, i, co rzadkie wśród młodych gwiazdek telewizji, ma dobrą dykcję! To jej pierwsza pierwszoplanowa rola, więc ciężar spoczywający na jej barkach jest spory, ale przez dwa odcinki, które dostępne są już w internecie, radzi sobie całkiem nieźle. Na pozostałe decyzje obsadowe spuśćmy zasłonę milczenia (o Kamillo Baar, dlaczego ciągle jesteś Ofelią?!).
Na koniec słówko o jeszcze jednej nowości - "Wojennych dziewczynach". Akson Studio, producent dwóch wyżej wymienionych seriali, z przytupem zaczęło nowy rok. Wojna widziana oczami młodziutkich dziewcząt wydaje się być wciągającą historią. Nieco drażnią zbyt sztampowo zarysowane sylwetki głównych bohaterek oraz cukierkowość (retrospekcje idyllicznej miłości sprzed wojny) i naiwność fabuły (związanie niemieckiego oficera w miejskim szalecie za pomocą apaszki?!) ale całość jest wciągająca i nieźle zagrana (choć nadal zastanawia mnie jak Michałowi Czereneckiemu udało się jednocześnie zostać dowódcą podziemia i prezesem telewizji w "Uchu Prezesa"?).
Gdy pieniądze mówią, prawda milczy, milczą też odbiorniki telewizyjne, bo widz nie jest już naiwny, nie da się go skusić pięknym, kolorowym opakowaniem. Może warto wziąć to w końcu pod uwagę?