Szturmem podbiła Netfliksa. Jak wypada nowa wersja "Lamparta"?
Miniserial "Lampart" to najnowsza próba przeniesienia na ekran jednej z najważniejszych włoskich powieści XX wieku. Tym razem Netflix postawił na sześcioodcinkową formę, która ma pozwolić na dokładniejsze oddanie losów księcia Fabrizia Saliny i jego otoczenia w czasach przemian, jakie przyniosło zjednoczenie Włoch. To ambitne zadanie, bo pierwsza ekranizacja z 1963 roku w reżyserii Luchina Viscontiego do dziś uchodzi za arcydzieło kina. Jak więc wypada nowa wersja na tle swojego legendarnego poprzednika?
Historia rozpoczyna się w latach 60. XIX wieku, w przełomowym momencie dla Sycylii i całych Włoch. Książę Salina, grany przez Kima Rossiego Stuarta, to człowiek starego porządku - arystokrata świadomy, że jego świat powoli odchodzi w przeszłość. Garibaldczycy przejmują kontrolę nad wyspą, zmieniają się struktury społeczne, a dawni możnowładcy tracą wpływy. W centrum opowieści znajduje się również Tancredi (Saul Nanni), młody siostrzeniec księcia, który dostrzega nadchodzące zmiany i nie waha się wykorzystać ich na swoją korzyść. Jego mariaż z piękną, choć pochodzącą z mieszczaństwa Angelicą (Deva Cassel) to symbol nowej epoki - takiej, w której urodzenie nie gwarantuje już władzy, ale spryt i umiejętność dostosowania się do nowej rzeczywistości.
Scenariusz miniserialu, napisany przez Richarda Warlowa, podąża dobrze znaną ścieżką wytyczoną przez literacki pierwowzór. Twórcy przywiązują dużą wagę do detali historycznych i oddania ducha epoki, ale jednocześnie próbują tchnąć w narrację współczesne spojrzenie. Serial pokazuje, jak polityczne i społeczne zmiany odbijają się nie tylko na mężczyznach, ale też na kobietach - Angelica i Concetta mają swoje ambicje i pragnienia, choć przyszło im żyć w świecie, w którym to mężczyźni podejmują kluczowe decyzje.
Porównania z filmem Viscontiego są nieuniknione, choć twórcy serialu starają się obrać własną drogę. Nowa wersja "Lamparta" kładzie większy nacisk na relacje międzyludzkie i psychologiczne portrety bohaterów, zamiast monumentalnych, pełnych przepychu ujęć, które dominowały w dziele z lat 60. Czy właśnie to podejście sprawdziło się w nowej adaptacji kultowej powieści?
Jednym z największych atutów "Lamparta" są jego lokacje - serial przenosi widza w samo serce XIX-wiecznej Sycylii, gdzie zachwycające pałace, klimatyczne zaułki i skąpane w złotym słońcu krajobrazy tworzą piękne tło dla opowieści. Kolorystyka utrzymana jest w ciepłych, przygaszonych barwach, co nadaje produkcji nostalgiczny charakter. Widać też dbałość o detale w starannie wykonanych kostiumach, które podkreślają status bohaterów i realia historyczne.
Obsada dobrze sprawdza się w swoich rolach. Kim Rossi Stuart wiarygodnie oddaje dystyngowaną, ale pełną wewnętrznych rozterek naturę księcia Saliny, a Saul Nanni jako Tancredi przekonująco balansuje między młodzieńczą brawurą a politycznym wyrachowaniem. Benedetta Porcaroli jako Concetta skutecznie oddaje emocjonalne napięcie swojej bohaterki rozdartej przez niespełnioną miłość, a Deva Cassel - córka Monici Belluci i Vincenta Cassela - w roli Angeliki zachwyca urodą i magnetyzmem.
Mimo imponujących kostiumów i dopracowanych lokacji, widać, że budżet nie został zbalansowany w każdym aspekcie. Rekwizyty i detale scenograficzne momentami wypadają zaskakująco skromnie, co kontrastuje z rozmachem głównych elementów wizualnych. W przeciwieństwie do filmowej wersji Viscontiego, gdzie każdy szczegół genialnie budował świat, tutaj zdarzają się przestrzenie, które sprawiają wrażenie niedopracowanych.
Problemem jest też intensywne użycie filtrów rozmywających obraz. Rozumiem artystyczne zamierzenia twórców, ale - jak to się mówi - co za dużo, to nie zdrowo. W kluczowych momentach, jak scena pogrzebu, taki efekt mógłby działać na korzyść narracji, ale zastosowany niemal bez przerwy, sprawia, że obraz staje się mdły i męczący dla oka.
Największym problemem pozostaje jednak tempo opowieści. Narracja jest na tyle rozwlekła, że trudno utrzymać uwagę przez cały seans. Serial momentami grzęźnie w długich, powolnych scenach, które zamiast budować napięcie, zwyczajnie nużą. Niestety, nawet piękne kadry i dobra obsada nie są w stanie w pełni zamaskować tego, że "Lampart" po prostu się dłuży.
"Lampart" to klasyczny serial kostiumowy, który z pewnością trafi w gusta widzów lubiących historyczne opowieści pełne wystawnych wnętrz i eleganckich kreacji - co potwierdził fakt, że od premiery 5 marca na Netfliksie produkcja znalazła się w polskiej topce najchętniej oglądanych seriali. Jednak dla mnie jego teatralność i powolne tempo sprawiają, że trudno podzielić zachwyty większości recenzentów, które miałam okazję przeczytać. Nie jest to produkcja, którą można zaliczyć do najlepszych propozycji giganta streamingowego - serwis ma w swoim katalogu znacznie ciekawsze miniseriale. Być może fani "Bridgertonów" docenią estetykę i dramatyzm tej historii, ale pozostali, zwłaszcza wielbiciele filmowej wersji Viscontiego, mogą poczuć się rozczarowani.
Zobacz też: Komediowy miniserial z legendarną aktorką w roli głównej. Poznaliśmy datę premiery