Ostatnia obsesja Joe. Nadszedł czas na odkupienie?
„Ty” powraca na ekrany z wyczekiwanym finałem. Joe Goldberg, mimo prób normalizacji życia, ponownie wpada w sidła dawnych nawyków. Jak tym razem zakończy się jego obsesja? Czy serial otrzymał godne zakończenie?
Joe Goldberg powraca! Finałowy sezon netfliksowego hitu "Ty" debiutuje właśnie na platformie i okazuje się, że nasz główny bohater nie potrafi prowadzić spokojnego życia. A co gorsze, duchy przeszłości wciąż go prześladują. Jednak przez cały seans zastanawiałam się: "Czy naprawdę ta historia musiała trwać aż pięć sezonów?".
Joe Goldberg (Penn Badgley) stara się prowadzić szczęśliwe życie jako mąż i ojciec. Kate (Charlotte Ritchie) jest niesamowitą kobietą, wspiera go w wychowaniu Henry’ego i dba o niego jak o własnego syna. Joe może pochwalić się prestiżem, (dobrą!) sławą i pieniędzmi. Wolny czas spędzają na bankietach charytatywnych i spotkaniach zarządu wciąż rozrastającej się firmy.
Niestety życie rodzinne wieje nudą, a gdy na horyzoncie pojawia się nowa pasjonatka literatury, nasz antybohater znajduje nowy cel w życiu. Brontë (Madeline Brewer) okazuje się być ideałem, a Joe znowu traci głowę, co prowadzi, do niepokojących zachowań, które z kolei... Gdzieś już chyba to wiedzieliśmy, prawda?
Historia zatacza koło. Twórcy serialu po raz kolejny idą tą samą ścieżką. Pierwsze odcinki to kalka z poprzednich sezonów, które można byłoby pominąć. Po raz kolejny mamy tę samą krytykę elit. Po raz kolejny Joe czuje się w obowiązku, by "ratować" świat.
W pewnym momencie wszystko się zmienia. Joe wraca do Nowego Jorku - tam, gdzie wszystko się zaczęło i w końcu gubi rytm, popełnia karygodne błędy, co doprowadza do tak długo oczekiwanego rozpoznania zagrożenia. Jak sam wspomniał w jednym z sezonów "wiedział, że do jego upadku doprowadzą media społecznościowe".
Ale jak wiemy, mordercą się jest, a nie bywa. Joe ma doświadczenie w unikaniu odpowiedzialności i wie, jak skutecznie wywinąć się nawet dociekliwym internautom. Czasem jednak wkraczamy na drogi bez powrotu, a Joe właśnie znajduje się pod ścianą.
"Zawsze zakładaliśmy, że serial zakończy się po pięciu sezonach, a w idealnym scenariuszu Joe wróci do Nowego Jorku" - zdradził jakiś czas temu jeden z producentów wykonawczych serialu. Pojawia się pytanie - po co?
Produkcja miała najwięcej charakteru, gdy w jednym z poprzednich sezonów Joe spotkał Love, która okazała się być równie szalona, co on. Mieliśmy pasję, zaskakującą dynamikę związku i dziwne, choć w zaskakujący sposób ciekawe i ujmujące zauroczenie. Dotarliśmy jednak do momentu, w którym pierwsze odcinki chcemy pominąć, by dobrać się do sedna sezonu.
Finałowy sezon "Ty" umieściłabym gdzieś w granicach guilty pleasure - wiem, że już dawno powinnam skończyć tę przygodę, ale obejrzę, bo w sumie co mi szkodzi. W ten sposób dotrwałam do finału, jestem z siebie zadowolona, ale czy polecam?
Niektórzy mogą być zaskoczeni finałem, ale większość niekoniecznie. Nie będę zdradzać szczegółów, ale martwi mnie fakt, że serial pozostawia sobie furtkę na kontynuację lub spin-offy. Trzymam kciuki, by zrezygnowali z tego pomysłu.
Finałowy sezon "Ty" warto zobaczyć tylko dla własnego spokoju — jeśli nie lubicie niedokończonych spraw, to odhaczcie sobie ten sezon i idźcie zobaczyć inne, ciekawsze produkcje, bo Netflix ma w zanadrzu wiele świetnych seriali, które mają kilka, maksymalnie kilkanaście odcinków i nie czuć w nich zapachu odgrzewanego kotleta.