Zmarł trzy miesiące temu, a na jaw już wychodzą nieznane fakty z jego życia
Od śmierci Stanisława Tyma minęły niespełna trzy miesiące, a na jaw już wychodzą nieznane fakty z jego życia. Dlaczego wyrzucono go ze szkoły teatralnej? Jak to się stało, że dostał rolę kaowca w kultowym "Rejsie", choć była ona napisana dla innego aktora? Dlaczego ostatnie pół wieku życia spędził "na wygnaniu" poza stolicą? Dlaczego latami ukrywał, że rozwiódł się z żoną? Znamy odpowiedzi na te pytania.
Stanisław Tym - satyryk i aktor, któremu "nieśmiertelność" zagwarantowała główna rola w kultowym "Misiu" Stanisława Barei - przyszedł na świat 17 lipca 1937 roku w Małkini nad Bugiem, zaskakując tym swą 19-letnią mamę, która spodziewała się go troszkę później i nie zdążyła wrócić z wakacji do stolicy, gdzie czekał na nią mąż.
Czytać i pisać nauczył się, zanim poszedł do szkoły, zresztą od razu do czwartej klasy, a maturę zdał dwa miesiące przed ukończeniem 16. roku życia. Po tym, jak po trzech semestrach relegowano go ze studiów na wydziale chemii Politechniki Warszawskiej, zatrudnił się najpierw w dziale pieczywa cukierniczego w fabryce słodyczy "22 Lipca", a potem w szatni w klubie "Stodoła". W 1956 r. wrócił do studiowania chemii, ale znów go wyrzucono, więc żeby wymigać się od pójścia do wojska, zaczął zgłębiać tajniki technologii produkcji rolnej na SGGW i pewnie zostałby inżynierem, gdyby jeden z przyjaciół nie przekonał go, że bycie inżynierem to powód do wstydu.
"Mówi do mnie: 'Pomyśl, do końca życia będziesz to miał wpisane w dowodzie osobistym. Przecież to wstyd przed kobietą, którą poznasz. Jesteś wysokim, dobrze zbudowanym, pięknym chłopakiem. Aktorem masz być'. No to nauczyłem się paru wierszy i poszedłem na egzaminy do szkoły teatralnej. Zdawało 635 osób, dostało się 23" - wspominał.
Niestety, także w PWST nie zagrzał miejsca zbyt długo. Pewnego dnia Jan Świderski, który był opiekunem jego roku, wezwał go do siebie i powiedział, że przyjęcie go na studia uważa za pomyłkę.
"Usłyszałem, że całe grono pedagogiczne uznało, że gdybym został w szkole, byłaby to szkoda dla mnie, tragedia dla teatru i nieszczęście dla widzów. Swoją decyzją o relegowaniu mnie z uczelni profesor Świderski zmusił mnie, żebym w końcu zrobił ze sobą coś konkretnego. Ale ciężko to odchorowałem, byłem na dnie rozpaczy" - opowiadał po latach.
Tak się złożyło, że Jerzy Markuszewski, student reżyserii i ważna figura w Studenckim Teatrze Satyryków, szukał akurat statystów do przedstawienia "Oskarżeni". Żaden aktor nie chciał grać "ogonów", więc zapowiedział, że weźmie kogoś z ulicy. Stanisław dowiedział się o tym, poszedł na rozmowę i przekonał Jurka, że świetnie nadaje się do roli chłopa z PGR-u.
4 stycznia 1961 r. po raz pierwszy stanął na scenie, a niedługo potem - gdy wiadomo już było, że pisze, i to całkiem nieźle - napisał dla STS-u pierwszą sztukę.
Wieść o tym, że ma niezwykły talent do rozśmieszania ludzi, lotem błyskawicy obiegła stołeczne salony. Do współpracy zaprosiła go i raczkująca dopiero Telewizja Polska, i Teatr Syrena, i Edward "Dudek" Dziewoński, i nawet naczelny poważnego tygodnika "Literatura", który uznał, że humorystyczne felietony to jedyne, czego brakuje jego pismu, a któż miałby napisać je lepiej niż autor tekstów, które mają w repertuarze Irena Kwiatkowska, Barbara Krafftówna czy Wiesław Gołas.
"Mniej więcej w tym samym czasie wziąłem udział w filmie 'Rejs' Marka Piwowskiego'. Rola kaowca została napisana dla Bogumiła Kobieli, który na krótko przed rozpoczęciem zdjęć zginął w wypadku. Marek, przymuszony sytuacją, zaproponował tę rolę mnie" - wyznał na kartach książki "Rejs na krzywy ryj".
Potem do współpracy zaprosił go Stanisław Bareja - nakręcili razem m.in. "Nie ma róży bez ognia", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" i "Misia".
W połowie lat 70., gdy Edward Gierek obwieścił, że planuje umieszczenie w polskiej konstytucji zapisu o sojuszu z ZSRR i przewodniej roli PZPR, Stanisław Tym podpisał list z protestem przeciwko zmianom ustawy zasadniczej.
"Na rok zdjęto mi sztuki z teatrów w Warszawie i Krakowie, nie mogłem pracować w radiu i telewizji ani publikować w pismach. Po prostu nic nie mogłem. I wtedy postanowiłem, że zamieszkam na wsi. Kupiłem rozpadającą się chałupę z gazobetonu, własnymi rękami zburzyłem ją i wybudowałem nową" - wyznał w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
To, że wyjechał z Warszawy, nie znaczy, że ją porzucił. Często bywał w stolicy, bo przecież - jak mówił - musiał jakoś zarabiać na utrzymanie siebie i swoich psów. Był czas, że miał do wykarmienia 20 czworonogów.
Przez wiele lat pomagała mu żona, scenografka Anna Kokozow-Tym. Byli bratnimi duszami, mieli podobne poczucie humoru, rozumieli się bez słów. Pracowali razem w Teatrze Dramatycznym w Elblągu, którym Stanisław Tym kierował przez pewien czas po dobrowolnym wygnaniu z Warszawy. Anna trzymała się z dala od czerwonych dywanów, unikała show-biznesu, zamiast "bywać", wolała spędzać czas w domu w Zakątach.
To, że się rozstali, bardzo długo było ich tajemnicą. Dopiero gdy 4 lipca 2023 roku Anna Kokozow-Tym zmarła po długiej i ciężkiej chorobie, Stanisław potwierdził, że od dawna dzieli życie z inną Anną.
Anna Nastulanka - ostatnia partnerka - redagowała jego książki, reprezentowała go w kontaktach z mediami, dbała, by niczego mu nie brakowało. Była z nim do końca. To ona przekazała redakcji tygodnika "Polityka", na łamach którego do listopada 2023 roku publikował swe felietony, smutną wiadomość, że Stanisław Tym nie żyje.
"Wielka postać polskiej kultury. Był, więc i będzie. Choć teraz nasz wspólny rejs się skończył" - napisał jeden z przyjaciół zmarłego dramaturga, aktora, scenarzysty i reżysera.
Stanisław Tym ostatnie tygodnie życia spędził w szpitalu. Chciał, by po śmierci jego prochy zostały rozsypane w ogrodzie na Suwalszczyźnie. Odszedł 6 grudnia 2024 roku.
Wbrew ostatniej woli, wyrażonej w rozmowie z prezesem ZASP Krzysztofem Szusterem, spoczął na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie, 300 kilometrów od Zakątów, które nazywał swoim ukochanym miejscem na Ziemi.