Wojciech Siemion przez pół wieku był wierny jednej kobiecie. Jako 79-latek ożenił się z inną
Wojciech Siemion miał prawie osiemdziesiąt lat, gdy ożenił się z Barbarą Kasper, która pojawiła się w jego życiu niedługo po tym, jak pożegnał żonę Jadwigę. Pierwsze małżeństwo uwielbianego aktora trwało ponad pół wieku.
Jadwigę, która została żoną 22-letniego wówczas Wojciecha Siemiona, los postawił na drodze przyszłego aktora, gdy kształcił się jeszcze na adwokata. Ona też studiowała prawo i, jak on, kochała teatr. Ujął ją tym, że pięknie i z wielkim szacunkiem mówił o mamie oraz o babci. Wystarczyło kilka spotkań i rozmów, by straciła dla niego głowę.
3 stycznia 1950 roku Jadwiga i Wojciech stanęli na ślubnym kobiercu, by przez kolejne 54 lata iść ramię w ramię przez życie. Niedługo po ślubie na świecie pojawił się Tomasz Krzysztof, ich jedyny syn, oczko w głowie.
To "Piwka", tak aktor nazywał żonę, przekonała go, by poszedł za głosem serca i, zamiast na egzamin z prawa karnego, zgłosił się na przesłuchanie do szkoły teatralnej.
Natychmiast po ukończeniu studiów Siemion rozpoczął triumfalny przemarsz przez stołeczne sceny i z miejsca stał się ulubieńcem teatromanów.
"Tym się odróżnia od kolegów grających wieśniaków, że nie gra wieśniaka, lecz nim jest. Jest tak autentyczny, że widzowie traktują go niemal jak naturszczyka" - pisali recenzenci, zachwycając się jego "kopiastą strzechą włosów barwy słomy" i "charakterystycznym głosem o twardym, po chłopsku stanowczym akcentowaniu, choć zarazem o szczerym, ujmującym brzmieniu".
Szybko upomniało się o niego kino, bo przecież drugiego takiego, jak on, nie było. Andrzejowi Munkowi zawdzięczał role w "Błękitnym krzyżu", "Eroice" i "Zezowatym szczęściu", Tadeusz Konwicki obsadził go w "Salcie" i to wystarczyło, by cała Polska się w nim zakochała. Nic dziwnego, że bilety na jego "Wieżę malowaną" - monodram, który w 1959 r. stworzył razem z Ernestem Bryllem w STS-ie - wyprzedawały się na pniu, podobnie jak wejściówki na spektakle w Teatrze Komedia, którym kierował pod koniec lat 60., zanim w 1972 r. zainaugurował działalność Starej Prochowni.
Wojciech Siemion, okrzyknięty przez Marię Dąbrowską "ósmym cudem folkloru" i nazywany przez Władysława Gomułkę "towarzyszem mistrzem", latami marzył, by wrócić na wieś. W Warszawie brakowało mu powietrza, dusił się, drażnił go gwar miasta. W 1969 r. kupił zrujnowany dwór w Petrykozach, wyremontował go z pomocą żony, syna i przyjaciół, a gdy przywrócił mu dawny blask, zamienił go w Wiejską Galerię Sztuki - skansen tętniący życiem, zawsze pełen gości i poezji.
Do położonej zaledwie 50 kilometrów od stolicy posiadłości aktora ciągnęły tłumy.
"Magiczne miejsce, do którego przybywało się, żeby się odświeżyć, nabrać siły i wiary, że świat nie zwariował. Bo tu wszystko miało sens" - stwierdziła po śmierci gospodarza Petrykoz jedna z jego studentek z PWST.
Aktorska młodzież go uwielbiała. To nic, że pod szyją zamiast krawata wiązał tasiemkę i wyglądał jak oryginał, bo kiedy zaczynał mówić, po prostu chciało się go słuchać.
"Nosił się tak, jakby za chwilę czekał go występ. Był w ciągłej dyspozycji, ciągle szukał pretekstu do występu. Żył szybko, szastał swoim talentem, łapał wiele srok naraz" - napisał o nim poeta Czesław Mirosław Szczepaniak.
W 2004 r. Wojciech Siemion - już wtedy 76-letni, ale wciąż pełen energii emeryt - owdowiał. Śmierć ukochanej Jadwigi sprawiła, że stracił ochotę do życia. Ich dworek opustoszał, wokół aktora nastała cisza. Przyjaciele nie mogli patrzeć, jak się poddaje, zapada w sobie, jak powoli "uchodzi z niego powietrze". Jedna ze znajomych zjawiła się pewnego dnia w Petrykozach w towarzystwie koleżanki, Barbary Kasper. I stał się cud.
Wojciech Siemion zaczął się znów uśmiechać, uwierzył, że może jeszcze być szczęśliwy.
"Na miłość nigdy nie jest za późno" - żartował latem 2008 roku, gdy podczas uroczystości z okazji 80. urodzin i jubileuszu 60-pracy artystycznej przedstawił swoim gościom Basię jako żonę.
"Odżyłem. Myślałem, że nic dobrego już mnie nie spotka, a tu, proszę, mam wspaniałą partnerkę, przy której zaczynam nowe życie" - powiedział.
Niestety, szczęście aktora nie trwało długo. Pod koniec kwietnia 2010 roku, jadąc z żoną do Radomia, stracił panowanie nad kierownicą. Auto, które prowadził, nagle zjechało na przeciwny pas i z impetem uderzyło w nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę. Trzy dni później - 24 kwietnia - Wojciech Siemion odszedł.
Barbara, która cudem uniknęła śmierci, nie wróciła do Petrykoz. Dom i skansen zostawiła pod opieką jedynego syna zmarłego męża.