Polski aktor marzył o zostaniu politykiem. "Dobrze się bawiłem i nie bardzo studiowałem"

Mateusz Janicki, czyli dr Michał Wilczewski z "Na dobre i na złe" i słynny Pan Samochodzik, nie kryje, że w młodości wcale nie zamierzał zostać aktorem, a do krakowskiej szkoły teatralnej poszedł, bo słyszał, że fajnie się w niej studiuje. "Do egzaminu podszedłem jak do przygody" - wspomina i dodaje, że do dziś nie rozumie, jak udało mu się zdobyć indeks.

Mateusz Janicki to bez wątpienia jeden z najzdolniejszych polskich aktorów pokolenia milenialsów. W tym roku świętować będzie 20. rocznicę debiutu na profesjonalnej scenie i 30. rocznicę debiutu przed kamerą. Miał 11 lat, gdy dostał pierwszą rolę.

"Mama pracowała przy produkcjach telewizyjnych, najpierw jako sekretarka planu, później druga reżyserka. W latach 90. robiło się dużo Teatrów Telewizji. Jak potrzebowano dziecka na dzień czy dwa, to było: 'Niech Mateusz zagra'. No to Mateusz grał" - wspominał w rozmowie z "Wysokimi Obcasami".

Reklama

"Fajne doświadczenie" - stwierdził, dodając, że tak naprawdę wcale nie chciał zostać aktorem, ale... politykiem.

Mateusz Janicki: Na studiach przede wszystkim dobrze się bawił

Pierwszy odtwórca roli Pawła Krzyżanowskiego w polsatowskiej "Pierwszej miłości" planował studiować stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale nie został przyjęty. Zastanawiał się, co ma zrobić ze swoim życiem, gdy jeden ze znajomych - uczący się już wtedy aktorstwa w krakowskiej PWST Wojciech Leonowicz - powiedział mu, że szkoła teatralna to świetna uczelnia, w której "fajnie się studiuje".

"Postanowiłem spróbować" - mówi Mateusz.

"Nie byłem jakoś idealnie przygotowany na egzamin - na dwanaście tekstów umiałem na pamięć osiem. Miałem fuksa. Myślę, że pomogło mi, że nie byłem zestresowany, podszedłem do egzaminu jak do przygody" - opowiadał na łamach "Wysokich Obcasów".

Mateusz Janicki przyznaje, że na początku w ogóle nie przykładał się do nauki, bo wydawało mu się, że bycie "komediantem" to mało poważne zajęcie. Przez pierwsze dwa lata studiów najzwyczajniej bumelował.

"Dobrze się bawiłem i nie bardzo studiowałem. Dzisiaj by mnie pewnie wyrzucili i mieliby rację" - żartuje aktor.

W momencie, gdy odbierał dyplom, miał już na swym koncie kilka ról w serialach ("Pierwsza miłość", "Kopciuszek") i filmach ("Karol. Człowiek, który został papieżem") oraz bardzo udany debiut na scenie Starego Teatru w Krakowie. Niespodziewanie jednak przestał dostawać propozycje i przez ponad pół roku był bezrobotny.

Mateusz Janicki: Ojciec, partner, obywatel. Aktorstwo nie jest najważniejsze

Po ukończeniu studiów Mateusz - zamiast grać - pracował jako barman.

"Nie było dla mnie pracy w zawodzie, więc dogadałem się ze znajomymi, którzy prowadzili knajpę, że będę u nich nalewał piwo" - opowiadał w rozmowie z "Tele Tygodniem".

"To był... cudowny czas. Byłem wtedy samotnym facetem, nie musiałem się o nic martwić. Wynajmowałem mieszkanie bardzo tanio, a jak nie miałem kasy na jedzenie, to zawsze mogłem pójść na obiad do dziadków" - wspominał, dodając, że na szczęście miał odłożonych parę groszy, bo już jako nastolatek jeździł w wakacje do pracy do Niemiec i do Stanów Zjednoczonych.

Dziś, gdy praktycznie nie schodzi z planu i gra w kilku produkcjach rocznie, Mateusz wciąż nie jest przekonany, czy wybrał dobrze, stawiając na aktorstwo.

"Skończyłem stosunki międzynarodowe w Wyższej Szkole Europejskiej, pracowałem na stażu w Parlamencie Europejskim, może powinienem 'robić w polityce'?" - zastanawiał się jeszcze całkiem niedawno na łamach "Vivy!".

Pytany o życiowe priorytety, aktorstwo wymienia na... ostatnim miejscu.

"Po pierwsze - jestem sobą. Po drugie - ojcem i partnerem. Po trzecie - obywatelem, a dopiero potem aktorem" - stwierdził w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów".

Mateusz Janicki: Porównuje ojcostwo do pełnej wyzwań podróży

Mateusz Janicki od wielu lat związany jest z Olgą Szostak, w której zakochał się, gdy oboje byli jeszcze licealistami. Razem wychowują dwóch synów: 12-letniego Jaśka i 10-letniego Antka.

"Synowie się dla mnie totalną rozkoszą. Wszystko, co robię, robię dla moich chłopaków" - zadeklarował jakiś czas temu, goszcząc w studiu "Dzień Dobry TVN".

Gwiazdor "Na dobre i na złe" porównuje ojcostwo do podróży pełnej wyzwań, ale też pięknych momentów.

"Każdy z nas ma jakiś bagaż, który dostaje od rodziców i z którym musi sobie poradzić. Często to bagaże przekazywane z pokolenia na pokolenie. Chciałbym, żeby moje dzieci miały ten bagaż jak najlżejszy. Sukcesem będzie, jeśli będą potrafiły radzić sobie ze sobą, ze swoimi emocjami i z tym, co świat będzie im oferował. Jak staną się świadomymi i szczęśliwymi ludźmi" - powiedział "Wysokim Obcasom".

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy