Mógł być "polskim Schwarzeneggerem". Branża nie była gotowa
Marian Glinka uchodził za legendę, aktor i kulturysta, o którym mówiono, że mógł być "polskim Schwarzeneggerem". Choć miał talent i sylwetkę jak z Hollywood, branża filmowa nie była gotowa na jego sukces.
Na przełomie lat 60. i 70. w Polsce pojawił się artysta, który łączył w sobie dwie, pozornie odległe, pasje. Marian Glinka był zarówno znakomitym kulturystą, jak i aktorem, którego widzowie zapamiętali z dziesiątek filmów i seriali. Choć natura obdarzyła go wyjątkową sylwetką, polska kinematografia nie wykorzystała w pełni jego potencjału.
Urodził się 1 lipca 1943 roku w Warszawie, w rodzinie artystycznej. Jego matka, Walentyna Olga Glinkówna, była primabaleriną, a ojciec - Witold Borkowski - baletmistrzem Opery Narodowej. Nic dziwnego, że pierwsze kroki Marian stawiał w świecie tańca. Już jako dziesięciolatek rozpoczął naukę w szkole baletowej, szybko zdobywając nagrody i uznanie. Jednak choć rodzinna tradycja była silna, Glinka wybrał inną drogę.
Zamiast kariery tancerza wybrał sport. Najpierw trenował zapasy i judo, a później trafił do piwnicy Hali Mirowskiej, gdzie znajdowała się sala klubu TKKF "Syrenka". To właśnie tam rozpoczęła się jego przygoda z kulturystyką. Jego postępy były błyskawiczne, już w latach 60. zdobywał tytuły Mistrza Polski, a redaktor Stanisław Zakrzewski określał go mianem "czołowego kulturysty polskiego". Później sięgnął także po mistrzostwo świata weteranów sportów siłowych.
Równolegle rozwijał drugą pasję. W 1968 roku ukończył warszawską PWST i rozpoczął pracę na scenie. Widzowie mogli go oglądać w Teatrze Komedia, Dramatycznym, Nowym i Ateneum. Z czasem przeniósł się także na ekran, gdzie zagrał w jednych z najważniejszych produkcji tamtych lat.
Publiczność pamięta go z "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy, "Barw ochronnych" Krzysztofa Zanussiego, serialu "Daleko od szosy", a później także z filmów familijnych, jak "Akademia Pana Kleksa". W kolejnych dekadach stał się rozpoznawalną twarzą telewizji, występując w "W labiryncie", "Klanie", "Ranczu" czy "Daleko od noszy".
Choć wielu porównywało go do Arnolda Schwarzeneggera, Glinka sam powtarzał, że "nie trafił na swój czas". W Polsce lat 60. i 70. nie było zapotrzebowania na muskularnych amantów. Kino preferowało wówczas bohaterów zakompleksionych, chudych, pełnych niepokoju. "Do czego miał nadawać się muskularny aktor?" - pytał gorzko w jednym z wywiadów.
Zamiast głównych ról dostawał więc zadania charakterystyczne. Choć widzowie darzyli go sympatią, nigdy nie osiągnął pozycji gwiazdy pierwszego planu.
Do końca pozostawał aktywny zawodowo. Widzowie serialu "Klan" kojarzą go jako rehabilitanta Ryszarda Lubicza. W 2008 roku artysta usłyszał dramatyczną diagnozę, rak trzustki. Choroba postępowała błyskawicznie, odebrała mu siły i w zaledwie dwa miesiące później, 23 czerwca, Marian Glinka odszedł.