Marta Lipińska i Roman Wilhelmi mieli się ku sobie? Niewiele brakowało, by zostali parą
Marta Lipińska dopiero zaczynała studia w stołecznej szkole teatralnej, gdy wpadła w oko starszemu o cztery lata koledze. Dobrze wiedziała, że Roman Wilhelmi - bo to właśnie on zagiął na nią parol - to "czaruś", który notorycznie łamie dziewczęce serca. Lubiła go, ale nie chciała zostać jego kolejną zdobyczą. A jednak pozwoliła mu na amory i dała nadzieję...
Marta Lipińska nie kryje, że w młodości była niepoprawną flirciarą, a ponieważ ciągle kręcili się koło niej jacyś chłopcy, flirtowała praktycznie bez przerwy.
"Myliło mi się, z kim umówiłam się na randkę, mylili mi się adoratorzy" - opowiadała "Super Expressowi".
Gdy w 1958 roku - mając zaledwie 18 lat - Marta dostała się do szkoły teatralnej, niemal wszyscy koledzy z uczelni stracili dla niej głowy. Był wśród nich 22-letni Roman Wilhelmi.
Późniejszy gwiazdor "Kariery Nikodema Dyzmy" zwrócił na Martę uwagę podczas fuksówki. Spodobała mu się, bo była wręcz zjawiskowa, a przy tym sprawiała wrażenie niepewnej siebie i zagubionej.
"Byłam niedojrzała i nieświadoma swojej osoby" - wyznała aktorka po latach, dodając, że miała kompleksy i wydawało się jej, że na tle innych dziewcząt z PWST wypada blado.
Zainteresowanie Romana bardzo jej schlebiało. Choć nie wyobrażała sobie, że mogliby być razem, pozwalała mu się adorować, a nawet przedstawiła go mamie.
"Przyszedł kiedyś w odwiedziny i chciał się przypodobać. Zaoferował, że zmiele mak, bo mama szykowała właśnie makowiec. I tak wywijał korbą, że aż urwał kawał stołu, do którego przykręcona była maszynka" - opowiadała, wspominając Wilhelmiego.
Już podczas fuksówki, na której po raz pierwszy spojrzeli sobie głęboko w oczy, Roman zaimponował Marcie swoją bezpośredniością i tym, że wie, czego chce i uparcie dąży do celu. Wtedy celem była ona!
"Krążyły potem opowieści, jak to dwaj amanci pobili się o to, kto będzie trzymał mój szal. Walczyli Romek Wilhelmi z Andrzejem Kostenką. Na szczęście nie doszło do rozlewu krwi" - żartowała pół wieku później na łamach "Kobiety i Życia".
Marta Lipińska dopiero zaczynała studia, a Roman Wilhelmi już je kończył, więc nie mieli zbyt wielu okazji do spotkań. Przyszła aktorka tak naprawdę nie traktowała zalotów starszego kolegi zbyt poważnie, bo wiedziała, że jest niepoprawnym podrywaczem i nie przepuści żadnej ładnej dziewczynie. Wiedziała też, że szykuje się do ślubu z uroczą studentką dziennikarstwa, Danutą, i po prostu nie chciała wchodzić jej w paradę.
"Myśmy byli nawet razem na sylwestrze. Ale jak tylko dowiedziałam się, że on ma narzeczoną, to natychmiast zerwałam z nim wszelkie kontakty" - wspominała w wywiadzie dla "Polityki".
Roman po ukończeniu studiów na kilka lat znikł Marcie z oczu. Gdy w 1963 roku spotkali się na planie filmu Jana Łomnickiego "Wiano", oboje byli już po ślubie - Wilhelmi od paru lat układał sobie życie u boku Danuty, Marta od roku była żoną operatora Krzysztofa Winiewicza.
"Odżyły wspomnienia, ale dawnej chemii już między nimi nie było" - zdradziła w rozmowie z "Dobrym Tygodniem" wspólna znajoma Romana i Marty z tamtych lat.
Zawodowe drogi Marty Lipińskiej i Romana Wilhelmiego wiele razy się krzyżowały. Zagrali razem m.in. w przedstawieniu Teatru TV "W małym dworku" i w serialu "Lalka". Nigdy nie przestali się lubić.
Wiele lat po śmierci Romana (odszedł 3 listopada 1991 roku) Lipińska potwierdziła, że Wilhelmi zagiął na nią parol i próbował ją uwieść.
"Chciał czegoś więcej niż przyjaźni. Swoją drogą... był świetnym materiałem, żeby zmarnować sobie z nim życie" - powiedziała Juliuszowi Ćwieluchowi z "Polityki".
"Jedyne, co Wilhelmi zepsuł w moim życiu, to stół w domu mamy" - podsumowała.