Marieta Żukowska musiała opuścić dom rodzinny. Była wtedy nastolatką
Marieta Żukowska przez kilka lat mieszkała w internacie prowadzonym przez zakonnice. Dziś mówi pół żartem, pół serio, że była to prawdziwa szkoła przetrwania. "Musiałam szybko dorosnąć i nauczyć się zarządzać swoim życiem" - wspomina aktorka.
Marieta Żukowska zawsze z wielkim szacunkiem mówi o zmarłym 12 lat temu ojcu. Była ukochaną córeczką pochodzącego ze Lwowa fizyka, a przyszła na świat, gdy on był już po pięćdziesiątce.
"Wychowywał mnie w przedwojennym duchu, uczył, że najważniejszy jest szacunek do innych i umiejętność budowania relacji z drugim człowiekiem" - opowiadała w wywiadzie dla "Twojego Stylu".
"W naszym domu liczyły się zasady, ale nie takie, które mają ograniczać, a takie, które mają służyć w życiu za drogowskazy" - wyznała, wspominając dzieciństwo spędzone w rodzinnym Żywcu.
Ojciec chciał, żeby Marieta była skrzypaczką, bo uwielbiał muzykę.
"Uważał, że muzyka jest czymś pięknym i rozwijającym, że to język, którym można komunikować się z całym światem" - tłumaczyła gwiazda "Barw szczęścia".
Tajniki gry na skrzypcach zgłębiała przez 12 lat. Nauczyło ją to pokory i dyscypliny.
"Od dziecka wiedziałam, co to jest dryl i ciężka praca" - wyznała w rozmowie z "Party".
"Moje dzieciństwo było w dużej mierze zdominowane przez muzykę. To był wybór rodziców" - dodała.
Marieta Żukowska miała 13 lat, gdy opuściła rodzinny dom i zamieszkała w Bielsku-Białej w internacie prowadzonym przez siostry zakonne. Po latach opowiadała w wywiadach, że w połączeniu z nauką w liceum muzycznym była to prawdziwa szkoła przetrwania.
"Tęskniłam za domem, który dawał mi miłość i poczucie bezpieczeństwa" - powiedziała "Plejadzie".
Aktorka doskonale pamięta, że "u zakonnic" brakowało jej wsparcia. Twierdzi, że sama musiała planować dzień i żyła pod ciągłą presją, żeby nie wyrzucono jej z internatu.
"Zakonnice nigdy nie pytały, jak się czuję czy jak mi idzie w szkole" - wyznała w cytowanym już wywiadzie.
"Rodzice oczywiście mnie wspierali, ale rozmowa przez telefon nie zastąpi przytulenia i pogłaskania po głowie" - dodała.
Marieta przyzwyczajona była do tego, że rodzice - a zwłaszcza tata - zawsze mieli dla niej czas. Ojciec czytał jej wiersze, tłumaczył, że trzeba dbać nie tylko o wygląd, ale też o wnętrze. Gdy w lipcu 2012 roku Wiktor Żukowski odszedł, świat aktorki się zawalił.
"Od śmierci taty nie pojechałam do Żywca. Boję się konfrontacji z pustym domem, tego, że jego tam nie będzie, a przecież zawsze był" - opowiadała.
Niespełna miesiąc po tym, jak pochowała tatę, urodziła Polę. Bardzo żałuje, że jej córka nie poznała dziadka. Brakuje jej rozmów, jakie toczyli, niekończących się dyskusji o świecie.
"W dniu moich urodzin, zanim się obudziłam, stawiał przy moim łóżku wazon polnych kwiatów. Do dziś czuję ich zapach i jego wielką miłość" - napisała pod ich wspólnym zdjęciem.
Mama także robiła wszystko, by Marieta czuła się kochana. Powtarzała córce, że zaakceptuje każdy jej wybór.
"Mawiała: rób to, co dyktuje ci serce" - opowiadała odtwórczyni roli Bożeny w "Barwach szczęścia".
Dziś mama aktorki jest już na emeryturze, mieszka w Wiedniu, tam ma przyjaciół. Regularnie widuje się z każdym ze swych trojga dzieci. Najmłodszą córkę od niedawna odwiedza w jej domu w Toskanii.
"Kocham ją na maksa. Wandzia moja. Moja mama superekstracool. Tyle mi daje mądrości... Uwielbiam" - wyznała Marieta w mediach społecznościowych.
Pytana o dom rodzinny, Marieta Żukowska przekonuje, że był pełen miłości i ciepła, że czuła się w nim akceptowana i bezpieczna. Twierdzi, iż miała cudowne dzieciństwo i podkreśla, że to zasługa rodziców.
"Wszystko im zawdzięczam" - zapewnia.