Łączyła ich niezwykła więź. Jaka była prawdziwa natura tej relacji?
Teresa Lipowska - odtwórczyni roli Barbary Mostowiak w "M jak miłość" - zawsze z ogromnym sentymentem wspomina zmarłego sześć lat temu Romana Kłosowskiego, czyli niezapomnianego Maliniaka z "Czterdziestolatka". Aktorka uwielbiała swego kolegę po fachu, nazywała go najserdeczniejszym przyjacielem. Była jedną z niewielu osób, które odwiedziły go w szpitalu w Łodzi, do którego trafił tuż przed śmiercią. "Nigdy nie zapomnę Gapcia" - mówi.
Teresa Lipowska przyjaźniła się z Romanem Kłosowskim grubo ponad pół wieku. Gapcio, bo tak wszyscy znajomi nazywali aktora, był dobrym kolegą męża Teresy, Tomasza Zaliwskiego.
"Tomka znałem jeszcze ze szkoły teatralnej. Trzymaliśmy się razem. Jak się ożeniliśmy, to nasze żony też się zaprzyjaźniły. We czwórkę jeździliśmy na wakacje, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Co najważniejsze - zawsze mogliśmy na siebie liczyć" - opowiadał Roman Kłosowski "Życiu na gorąco".
Odtwórczyni roli Barbary Mostowiak w "M jak miłość" potwierdza, że Roman był jedną z najbliższych jej osób - tak bliskich, że gdy miała powitać na świecie syna, a mąż był poza Warszawą, to jego poprosiła, by odstawił ją na porodówkę.
"Mojemu mężowi wypadły akurat nieplanowane zdjęcia do filmu. Wyjechał w góry, parę dni później odeszły mi wody. Miałam załatwione miejsce w szpitalu, ale nie miałam samochodu. Zadzwoniłam do Romka. Właśnie się golił i tak się zdenerwował, że cały się pociął. Szczęśliwie na czas dowiózł nas do szpitala taki pociachany, a ja urodziłam Marcina" - wspominała w rozmowie z "Rewią".
Teresa Lipowska przeżyła za sprawą Romana Kłosowskiego wiele niezapomnianych przygód. Przyjaciel wiele razy udowodnił jej, że w pełni zasługuje na miano Gapcia.
"Raz na polu namiotowym w Bułgarii rozstawił swój namiot dokładnie nad klapą szamba i strasznie się potem dziwił, że mu coś śmierdzi. Innym razem miał przynieść wodę na herbatę. Przyniósł... solankę" - opowiadała po śmierci aktora "Super Expressowi".
Na początku lat 60. Teresa i jej mąż oraz Roman należeli do zespołu stołecznego Praskiego Teatru Ludowego, występowali we trójkę na jednej scenie m.in. w słynnych "Igraszkach z diabłem" w reżyserii Czesława Szpakowicza i spektaklu "Poemat pedagogiczny", który firmował swym nazwiskiem Jan Bratkowski. Później - w latach 80. - spotykali się w Teatrze Syrena. Kłosowski zaprosił nawet Lipowską do udziału w widowisku muzycznym "Pani prezesowa", który wyreżyserował na scenie przy Litewskiej 3 w Warszawie. Nie krył, że praca z przyjaciółką sprawia mu ogromną radość, bo ceni ją jako aktorkę.
"Lubimy się od zawsze, łączy nas nie tylko Tomek Zaliwski, lecz i apetyt na wyraziste, dynamiczne aktorstwo, które Terenia nosi we krwi" - napisał o niej w autobiografii.
"Nasze poglądy, społecznikowski bakcyl, marzenia, prywatność wielokrotnie się krzyżowały" - wyznał na kartach książki "Z Kłosem przez życie".
Po śmierci żony Romana Kłosowskiego Teresa Lipowska pomagała coraz bardziej choremu przyjacielowi w codziennym życiu. Często go odwiedzała, codziennie dzwoniła... Było jej przykro, że jego najbliżsi - syn i synowa - nie kwapią się do opiekowania się nim.
"Najbliżej był ze swoim wnukiem Jankiem, który w tym ostatnim, bardzo trudnym czasie, zadbał o najlepszy szpital i codziennie tam był przed pracą" - opowiadała tygodnikowi "Świat i Ludzie".
Gdy kilka tygodni przed śmiercią Roman Kłosowski zamieszkał w Domu Opieki dla Seniorów pod Łodzią, Teresa była jedyną z jego znajomych, które znajdowały czas na wizyty u niego. A kiedy trafił do jednego z łódzkich szpitali z ostrym zapaleniem płuc, spędziła przy jego łóżku wiele godzin. Zdążyła się z nim pożegnać.
"Przyjechałam, bo wiedziałam, że to może być moje ostatnie z nim spotkanie. Budził się i zasypiał, bardzo cierpiał i był tego świadomy. Jak go głaskałam, brałam za rękę, wycierałam nos, to w pewnym momencie, bardzo się wysilając, zapytał, czy mam gdzie spać... Taki był właśnie Romek" - wyznała "Dobremu Tygodniowi".
"Kiedy wyszłam ze szpitala, modliłam się, żeby Bóg skrócił jego męki i zabrał go do siebie, bo już czas" - dodała.
Roman Kłosowski zmarł kilkanaście godzin po pożegnaniu z przyjaciółką. Odszedł wczesnym rankiem 11 czerwca 2018 roku. Miał 89 lat.
"Nigdy go nie zapomnę. Czasem łapię się na tym, że chcę do niego zadzwonić, chwytam nawet za telefon... Ale jego już nie ma. Brakuje mi naszych rozmów. Tęsknię" - powiedziała niedawno "Super Expressowi".
"Dla mnie... on zawsze będzie żył" - stwierdziła.