Krzysztof Pieczyński: Od 2020 roku nie wystąpił na ekranie. Za które role go pamiętamy?
Widzowie kojarzą Krzysztofa Pieczyńskiego przede wszystkim dzięki występom w serialach "Dom" i "Na dobre i na złe". Minęło kilka lat, od kiedy widzieliśmy go na ekranie w nowej roli. Jego filmografię zamykają seriale "Król" oraz "Kod genetyczny" z 2020 roku. W ostatnich latach aktor pojawia się w mediach przede wszystkim za sprawą swoich poglądów na temat Kościoła.
Pieczyński przyszedł na świat 27 marca 1957 roku. Żartuje, że na aktorstwo został skazany. "Za moich czasów w liceum poważano znawców muzyki i sportowców. Chciałem brylować w obu dziedzinach, ale nie miałem szans. Musiałem zacząć pisać i recytować" — opowiadał w wywiadzie dla Playboya o swoich początkach na scenie.
Po liceum zdecydował się zatem zdawać do szkoły aktorskiej. Plan udało mu się zrealizować przy drugim podejściu — do Warszawy się nie dostał, udało się natomiast w Krakowie. W 1980 roku ukończył studia na wydziale aktorskim na PWST im. Ludwika Solskiego. Jeszcze w tym samym roku zadebiutował na małym ekranie rolą Bronka Talara w serialu Jana Łomnickiego — "Dom". Zagrał również w kilku filmach, a kreacja w "Jeziorze Bodeńskim" z 1985 roku zwróciła na niego uwagę ludzi z branży.
Wówczas, kiedy kariera Pieczyńskiego nabierała tempa, on postanowił rzucić wszystko i wyjechać do Stanów Zjednoczonych. "Każdego aktora na świecie ciągnie do Hollywood. Ja nie otrzymałem z Hollywood żadnej propozycji. Wyjechałem tam na własne ryzyko, co więcej nawet nikogo tam nie znałem. Nie znałem też języka, a mimo wszystko pragnąłem zetknąć się z tą magiczną krainą" - opowiadał Stopklatce.
Aktor do USA nie wyjechał sam — towarzyszyła mu żona Barbara. Pieczyński rzadko opowiada o tej relacji, wiadomo natomiast, że kobieta była pierwszą, wielką miłością aktora.
Barbara w tamtym czasie studiowała medycynę. W USA nie wszystko jednak układało się po ich myśli, a rzeczywistość okazała się brutalna. Kariera aktora stanęła w martwym punkcie, trudno było o jakiekolwiek role. Brakowało propozycji zawodowych, a frustracja wciąż narastała.
Trudna sytuacja zawodowa wpłynęła na małżeństwo aktora. Z Barbarą rozstał się po miesiącu. Jak sam mówił w kolejnych wywiadach, to wydarzenie miało na niego ogromny wpływ. "Jest we mnie lęk przed miłością" — przyznawał. Mimo rozpadu związku aktor nie zdecydował się na rychły powrót do kraju. W Stanach został jeszcze przez 10 lat.
Do Polski wrócił w 1995 roku i znów rzeczywistość okazała się dla niego przytłaczająca. Zupełnie nie mógł się odnaleźć w kraju. "Nie miałem siły stawiać czoła codzienności tutaj. Zacząłem pić. Nie chciałem mieć żadnego związku z rzeczywistością. Męczyłem się. Tak przeżyłem dwa lata. Daleko od siebie, zagłuszając uczucia i myśli. I nagle zrozumiałem, że umrę, jeśli będzie tak dalej" - opowiadał Vivie.
Aktor otrząsnął się i na przełomie wieków stworzył dwie wybitne role filmowe. W "Daleko od okna" Jana Jakub Kolskiego wcielił się w granatowego policjanta Jodłę, skrycie podkochującego się w Barbarze, żyjącej w bezdzietnym małżeństwie. Kobieta wraz z mężem ukrywa w swoim domu młodą Żydówkę. Jej partner zaczyna romans z dziewczyną, w wyniku którego ta zachodzi w ciążę. Wkrótce Jodła odkrywa tajemnicę upokorzonej Barbary. Za swoją niejednoznaczną role Pieczyński otrzymał nagrodę podczas FPFF w Gdyni dla najlepszego aktora drugoplanowego.
Rok później wyróżniono go za kreację pierwszoplanową w "Jutro będzie niebo" Jarosława Marszewskiego. Wcielił się w przemytnika alkoholu, który niechcący zabija na drodze psa nastolatki. Dziewczynka chce pochować ukochanego zwierzaka, a mężczyzna zgadza się jej towarzyszyć. Aktor określił swojego bohatera jako "40-letniego chłopaka", a sam film porównał do kina czeskiego lub polskiego z lat 60.
W 1999 roku Pieczyński otrzymał rolę Brunona Walickiego, jednego z głównych bohaterów serialu "Na dobre i na złe". Wcielał się w niego do 2003 roku, kończąc swoją przygodę z produkcją na 167 odcinkach. Jak tłumaczył, rezygnacja z roli wiązała się ze zmęczenia monotonią. Skupił się na teatrze i reżyserii.
Nie zrezygnował jednak z występów przed kamerami. Pojawił się w głośnej "Sali samobójców" Jana Komasy jako ojciec nastolatka, który odcina się od prawdziwego świata, by wieść życie w tym wirtualnym. Z kolei w "Krwi Boga" Bartosza Konopki wcielił się w rycerza Willibrorda, który przybywa na pogańską wyspę w celu chrystianizacji jej mieszkańców.
"Mnie się wydaje, że ten film opowiada o religii. O chrześcijaństwie i o jego zaborczości. I według mnie reżyser próbuje w pewien sposób usprawiedliwić tych ludzi, którzy zdecydowali, że są gotowi popełnić każdą zbrodnię, żeby chrystianizować. Próbuje usprawiedliwić kościół, opowiadając o tym, że to, co się wydarzyło, jest wynikiem polityki. Ale według mnie istota kościoła jest taka, jak w tym filmie jest pokazane na samym końcu" - mówił Pieczyński o "Krwi Boga" w jednym z wywiadów. Nie był to pierwszy raz, gdy głośno krytykował Kościół katolicki.
Pieczyński od lat głośno mówi o swoim krytycznym stosunku do Kościoła katolickiego. "Muszę nieustannie wyjaśniać i wygląda to jakbym się usprawiedliwiał, że jestem człowiekiem wierzącym. Moja wiara nie potrzebuje imienia" - pisał na swoim profilu na Facebooku. "Mówię prawdę o kościele katolickim, nie dlatego, że jestem ateistą, ale dlatego, że kłamstwa i zbrodnie kk należy ujawniać. Opór wyznawców religii watykańskiej świadczy o tym jak skuteczna jest maszyna propagandowa tej sekty. Nigdy nie powiedziałem, że Chrystus nie istniał. Powtarzam, że Chrystus stworzony przez kk nigdy nie istniał".
"Każdy mój kontakt z Kościołem katolickim jest kontaktem, w którym moja godność ludzka i moje prawa obywatelskie są deptane" - powiedział na antenie TVN24. "Cywilizacja śmierci to cywilizacja, którą zbudował Kościół. To jest zatęchła atmosfera, pozbawiona pierwiastka twórczego. Ja widzę, że gospodarzem tego kraju jest Kościół katolicki... To najwyższa pora, żeby Polacy odzyskali swój kraj, ponieważ nie są gospodarzami tego kraju... Polacy muszą odzyskać ten kraj" - opowiadał.
Szeroko komentowanym wydarzeniem było pobicie aktora, do którego doszło w styczniu 2018 roku. Jak mówił Pieczyński dla Onetu, mijający go mężczyzna zaczął go wyzywać. Gdy gwiazdor "Na dobre i na złe" zapytał, dlaczego w jego kierunku lecą kolejne inwektywy i wulgaryzmy, nieznajomy splunął mu w twarz i zaczął go kopać.
"Mniej boli mnie to, że zostałem pobity, ale bardziej nienawiść człowieka, który to zrobił. Zachowywał się w taki sposób, że gdyby nie obawiał się kary, prawdopodobnie by mnie zabił przekonany o własnej słuszności. Podobni do niego mają dość nienawiści, żeby nieść przed sobą krzyż i chrystianizować Europę" - napisał później na swoim profilu na Facebooku. W wiadomości zamieścił także swoje zdjęcie ukazujące odniesione przez niego obrażenia.
W 2016 roku z inicjatywy Pieczyńskiego powstało Stowarzyszenie Polska Laicka. Jego celem było wspieranie inicjatyw dążących do funkcjonowania świeckiego i demokratycznego państwa oraz rozwój otwartego, tolerancyjnego i nowoczesnego społeczeńśtwa bez wpływu kleru na życie obywateli.