Jerzy Bińczycki nie chciał, by syn poszedł w jego ślady
Jerzy Bińczycki, czyli niezapomniany Bogumił Niechcic z "Nocy i dni", był znakomitym aktorem i - jak twierdzą ci, którzy go znali - wspaniałym człowiekiem. Był też cudownym ojcem. Jego syn, Jan Bińczycki, wspomina, że chciał być taki jak tato...
Jerzy Bińczycki po raz pierwszy został ojcem w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Jego córka Magda przyszła na świat, gdy on i jej mama - aktorka Elżbieta Will - wiedzieli już, że nie będzie im dane razem iść przez życie... Magda była jeszcze niemowlęciem, gdy jej rodzice się rozwiedli. - Małżeństwo to hazard. Mówi się: na całe życie, ale nie zawsze się to spełnia. Ludzie się rozstają. Ja też przeżyłem rozwód - powiedział Jerzy Bińczycki w wywiadzie po latach.
- Dom i rodzina to dla mnie najważniejsze wartości, ale... nie wierzę w aktorskie małżeństwa, bo mają małe szanse na przetrwanie - wyznał.
Drugie dziecko - syn Jan - to owoc wielkiej miłości Jerzego Bińczyckiego i sporo od niego młodszej Elżbiety Godorowskiej, z którą ożenił się kilkanaście lat po rozwodzie z mamą Magdy.
- Kiedy zobaczyłam męża pierwszy raz po porodzie, stał, wpatrzony w naszego synka jak w obrazek i po prostu płakał - opowiadała druga żona aktora.
Janek (urodził się w 1982 roku) był oczkiem w głowie swego sławnego taty. Niedawno wspominał go na łamach "Wiadomości lokalnych Krowodrza" jako człowieka spokojnego, uczciwego i skromnego.
- Te cechy taty też chciałbym posiadać - powiedział.
Ojciec był dla Jana niedościgłym wzorem.
- Tworzyliśmy typową, mieszczańską rodzinę z rytuałem niedzielnych obiadów, podziałem obowiązków... Ale tata nie wprowadzał w domu reżimu - twierdzi syn zmarłego w 1998 roku aktora.
W domu państwa Bińczyckich często rozmawiało się o teatrze, ale Jerzy Bińczycki bardzo nie chciał, by Janek poszedł w jego ślady.
Odtwórca roli Bogumiła Niechcica w filmie i serialu "Noce i dnie" i Rafała Wilczura w kultowym "Znachorze" przez niemal całe swoje zawodowe życie związany był ze Starym Teatrem. Po tym, jak w 1965 roku Konrad Swinarski zaprosił go do udziału w "Nie-boskiej komedii", którą wystawiał na scenie przy ulicy Jagiellońskiej 5 w Krakowie, do końca życia pozostał wierny Staremu Teatrowi.
- Nie chciał, żebym poszedł jego drogą i został aktorem. Straszył mnie tylko, żartując, że jak nie będę się uczył, to będzie musiał upchnąć mnie jakoś w teatrze jako halabardnika - wspomina Jan Bińczycki.
Zdarzało się, że Janek pomagał ojcu w przygotowywaniach do kolejnych premier.
- Pamiętam, jak uczył się w domu ról. Czasami z udziałem mamy i moim - mówi.
Jerzy Bińczycki, niestety, nie doczekał chwili, gdy jego syn zdecydował się po maturze zostać kulturoznawcą (zmarł nagle na zawał serca tuż przed szesnastymi urodzinami Jana). Tak naprawdę Jana nigdy nie interesowało aktorstwo. Wiedział, że to zawód jak każdy inny...
- Aktorzy z pokolenia mojego ojca nie byli celebrytami. Po pracy wykonywali zwykłe, domowe zajęcia. Nie miałem wrażenia, że tata i jego koledzy uprawiają jakiś szczególny zawód - twierdzi Jan Bińczycki.
Jan studiował wiedzę o kulturze na Uniwersytecie Jagiellońskim, ukończył też podyplomowe studia Wiedzy o Kulturze XXI wieku i studia doktoranckie z literaturoznawstwa. Obecnie (od dwunastu lat) pracuje jako redaktor i autor w Korporacji Ha!art - krakowskiej instytucji, której celem jest promowanie nowych zjawisk w kulturze.