Irena Eichlerówna: Podziwiana przez wszystkich, niekochana przez nikogo. Zmarła w samotności

Irena Eichlerówna uważana jest za najwybitniejszą polską aktorkę XX wieku. Miała niebywały talent, charyzmę i to coś, co sprawiało, że gdy stała na scenie, nie można było oderwać od niej oczu. Miała też bardzo trudny charakter i nie znosiła konkurentek, a szczególnie Niny Andrycz. Prawda o jej jedynym, bardzo krótkim małżeństwie z majętnym biznesmenem, dzięki któremu była finansowo "ustawiona" do końca życia, wyszła na jaw dopiero po jej śmierci.

Zanim pod koniec lata 1932 roku 24-letnia Irena Eichlerówna - absolwentka Państwowej Szkoły Dramatycznej przy warszawskim Konserwatorium Muzycznym - przyjechała do Lwowa na zaproszenie Wilama Horzycy, który parę miesięcy wcześniej został dyrektorem tamtejszych Teatrów Miejskich, przez dwa sezony występowała w Wilnie. Do Teatru na Pohulance ściągnął ją Aleksander Zelwerowicz, jej ulubiony profesor z Państwowej Szkoły Dramatycznej.

To podczas jednej z wizyt w domu legendarnego "Zelwera", gdzie przed wyjazdem z Warszawy bywała na zaproszenie żony profesora, poznała starszego o siedem lat dyrektora kartelu papierowego Bohdana Stypińskiego, który dwa lata później miał zostać jej mężem.

Reklama

Irena Eichlerówna: Zakochała się podczas jedzenia zupy

Kiedy Irena wchodziła do lwowskiej winiarni Atlas, kelnerzy robili zakłady, czy tego wieczoru zamówi wszystkie dania z karty, czy tylko kilka ulubionych. Eichlerówna kochała jeść i, patrząc na nią, trudno się było tego nie domyślić, bo była naprawdę dużą, żeby nie powiedzieć potężną kobietą.

Jeśli zjawiała się w Atlasie z jakimś starającym się o jej względy panem, zamawiała nie mniej niż dwadzieścia potraw, każdej tylko próbowała, po czym wstawała od stolika i wychodziła z lokalu, zostawiając swego towarzysza z rachunkiem do opłacenia. Trzeba było być desperatem albo dysponować milionami, żeby zaprosić ją na kolację. Ale do serca Ireny Eichlerówny można się było dostać wyłącznie przez żołądek. Bohdan Stypiński dobrze o tym wiedział...

Stypiński - niedawno rozwiedziony przemysłowiec, przystojny, świetnie wykształcony i do tego bardzo bogaty - w ogóle nie przypadł Irenie do gustu. Na przyjęciu u Zelwerowiczów wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie ma u niej szans. Dopiero gdy kilkanaście miesięcy później spotkała go we Lwowie i okazało się, że przyjechał tylko po to, by zobaczyć ją w roli Anny Marii Lesser w napisanej specjalnie dla niej przez Jerzego Tepa sztuce "Fraulein Doktor", spojrzała na niego łaskawym okiem i... pozwoliła mu zabrać się do Atlasa.

Irena Eichlerówna była już wtedy wielką gwiazdą, miała u stóp Lwów, a wieści o jej talencie i trudnym do okiełznania charakterze krążyły za kulisami wszystkich teatrów w Polsce. Bohdan "test dwudziestu dań" zdał, płacąc za kolację bez mrugnięcia okiem, co przyjęła z wielkim zadowoleniem, bo zdążyła się w nim zakochać jeszcze w trakcie jedzenia zupy.

W dodatku zakochała się tak mocno, że po gościnnych występach z "Fraulein Doktor" w kierowanym przez Szyfmana Teatrze Polskim w Warszawie oddała rolę Zofii Tatarkiewicz-Woskowskiej i już do Lwowa nie wróciła. Pytana jednak, czy postanowiła zostać w stolicy dla ukochanego, twierdziła, że w żadnym razie.

"Zostaję, bo Warszawa zgotowała mi wspaniałe przyjęcie, a ponadto zaoferowano mi rolę w kinie, nie mogę takiej szansy przecież odrzucić" - zapewniała w wywiadach.

W dniu zakończenia zdjęć do filmu "Wyrok życia" Irena Eichlerówna była już po słowie z Bohdanem Stypińskim i przygotowywała się do trzech premier u Szyfmana. "Awantura o Jolantę" miała zamykać sezon w Polskim.

W niedzielę 8 lipca 1934 r. Irena zagrała ostatni spektakl, a dzień wcześniej pożegnała się ze stanem panieńskim. Małżeńską przysięgę złożyła Bohdanowi przed ołtarzem w kościele ewangelicko-reformowalnym przy ul. Leszno. Świadkami ceremonii byli siostra i szwagier aktorki, a wśród gości znalazła się tylko garstka najbliższych znajomych państwa młodych.

Irena Eichlerówna: Była gwiazdą w... Rio de Janeiro

Ślub z bogatym przedsiębiorcą dał Irenie finansową niezależność bardzo jej potrzebną, by w przyszłości móc odrzucać nieinteresujące propozycje i grać tylko to, co grać chciała.

Nowożeńcy wprowadzili się do dużego apartamentu przy ul. Flory 2, ale urządzać się w nim zaczęli dopiero po powrocie z długiej podróży poślubnej do Paryża i na Riwierę Włoską. O karierze Eichlerówna przez rok nie pomyślała ani razu, być może dlatego, że wiedziała, iż gdy tylko zechce, natychmiast dostanie angaż w wybranym przez siebie teatrze. Na razie cieszyła się rolą żony i pani domu, co jednak po pewnym czasie się jej znudziło, bo po prostu potrzebowała publiczności.

Na scenę wróciła w listopadzie 1935 roku i natychmiast - jako Szimena w "Cydzie" - rzuciła stolicę na kolana. Kinomanów z kolei zachwyciła rolą Krystyny w ekranizacji "Róży" Żeromskiego, którą udowodniła, że potrafi zagrać wszystko, a kamera kocha ją równie mocno jak "żywy widz".

W sanatorium w Iwoniczu, do którego Irena wybrała się latem 1939 roku w celu podreperowania zdrowia, mówiło się tylko o jednym - o krążącym nad Europą widmem wojny. 30 sierpnia aktorka, nie mogąc znieść, że to nie ona jest największą atrakcją uzdrowiska, wróciła pociągiem do Warszawy, gdzie czekała na nią wiadomość, że jej męża zmobilizowano do wojska i raczej szybko go nie zobaczy.

6 września - namówiona przez siostry - uciekła z nimi z Polski, by najpierw przez rok występować w Paryżu, a potem, przez ponad pół dekady, w Rio de Janeiro. To tam odnalazł ją we wrześniu 1946 r. Arnold Szyfman.

"Odczuwamy brak pani na naszej scenie, niechże pani jak najszybciej wraca" - napisał do Ireny, ale jej wcale nieśpieszno było opuszczać Brazylię, bo nie po to nauczyła się przecież portugalskiego, by teraz rezygnować z grania w tym języku, zwłaszcza że naprawdę świetnie jej to szło.

Inna sprawa, że mąż, który po kilku spędzonych w obozie jenieckim latach wylądował w Londynie, przysłał jej właśnie papiery rozwodowe, więc nie miała do kogo wracać.

"Publiczność na panią czeka" - Szyfmanowi w końcu udało się ją przekonać, więc 15 marca 1948 roku wsiadła na pokład cumującego w Rio statku handlowego "Waryński", który cztery tygodnie później - 12 kwietnia o godz. 7.30 - przybił do portu w Gdyni. Następnego dnia Irena Eichlerówna zobaczyła wciąż zrujnowaną, ale tętniącą życiem Warszawę. Gotowa była jeszcze tego wieczora stanąć na scenie Teatru Polskiego. Było jednak jedno ale...

Irena Eichlerówna kontra Nina Andrycz

Eichlerówna wpadła ponoć w furię, gdy po podpisaniu umowy podsuniętej jej przez Szyfmana dowiedziała się, że nie ma szans na granie wielkich ról, bo te zarezerwowane są dla nowej żony premiera Cyrankiewicza, Niny Andrycz.

O Ninie Irena od dawna miała wyrobione zdanie.

"Nie może być dobrą aktorką ktoś, kto ma dwa środki wyrazu i potrafi zagrać tylko dwa stany duszy i serca: taaaka jestem wesoła i taaaka jestem nieeeszczęśliiiwa" - przedrzeźniała konkurentkę, zaciągając w charakterystyczny dla niej sposób.

Andrycz nie pozostawała jej dłużna.

"Jak ktoś chce grać królową, to nie może wyglądać jak żona rzeźnika, co się spasła. Jak można tak się zapuścić, zaniedbać? Toż nawet w czarnej sukni z gorsetem po scenie serdel chodzi" - kpiła z konkurentki w jednej ze swych książek.

Szybko stało się jasne, że Eichlerówna i Andrycz nie mogą być w tym samym teatrze, a nawet w tym samym mieście. Irenie nie pozostało nic innego, jak zerwać kontrakt z dyrektorem Polskiego, przyjąć zaproszenie Erwina Axera i pojechać do Łodzi. Tego, że "wygnała" ją z jej miasta, "tej Andrycz" nigdy nie zapomniała.

"Obie są potworami, ale Irena jest gorsza. Kapryśna, trudna, nieprzewidywalna. Ale aktorka wybitna" - szeptano na stołecznych salonach, gdy pod koniec 1949 roku Axer, kierujący już wtedy zespołem warszawskiego Teatru Współczesnego, ściągnął Irenę do stolicy i powierzył jej rolę Ruth w "Niemcach".

Irena Eichlerówna: Zmarła w samotności

Każdy reżyser i każdy aktor chciał pracować z Ireną Eichlerówną, choć nikt pracować z nią nie lubił. Wszyscy się jej bali, a o jej kaprysach krążyły legendy.

"Brutalna, źle wychowana, bez kindersztuby. Potrafiła robić dantejskie sceny, na przykład że dostała 15 róż, a ma 12, czyli ktoś jej trzy ukradł" - mówił o niej scenograf Mariusz Chwedczuk.

"Była złośliwa. Jak partner na scenie się jej nie spodobał, odwracała się do niego tyłem, robiła przeróżne numery" - opowiadała z kolei Danuta Szaflarska, która przyjaźniła się z Ireną.

Nikt nie wiedział, co Eichlerównie przyjdzie do głowy. Raz przeszkadzał jej stojący na środku sceny słup, więc tak długo chowała się za nim na pół przedstawienia, aż w końcu go usunięto. Innym razem całą sztukę grała z zamkniętymi oczami, a gdy reżyser pytał, dlaczego, wzdychała, że nie może po prostu patrzeć na swoich pozbawionych talentu partnerów. Reżyserów zresztą w ogóle nie słuchała. Na próbach nie grała, wypowiadała tylko beznamiętnym tonem swoje kwestie.

"Jej rola do premiery jest jej tajemnicą. Opracowuje sztukę sama - na scenie, którą kazała zbudować sobie w mieszkaniu na Odolińskiej" - twierdził biograf aktorki Juliusz Kydryński.

Irena Eichlerówna do końca życia grała... Irenę Eichlerównę, wielką, zdającą sobie sprawę ze swojego geniuszu diwę. Często mówiła, że talent to kalectwo, a świadomość własnej doskonałości bywa bardzo bolesna.

Odeszła 12 września 1990 roku - skonfliktowana z większością znajomych, podziwiana przez wszystkich, ale niekochana przez nikogo, samotna. W ostatniej drodze towarzyszyło jej na cmentarzu Powązkowskim zaledwie kilkanaście osób.

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy