Ilona Wrońska i Leszek Lichota: Od aktorstwa do… glampingu!
W „Pierwszej miłości”, która lada dzień będzie świętować 18. urodziny, Ilona Wrońska zadebiutowała ledwie rok temu jako Miłka Szafrańska. Mimo krótkiego stażu, jej bohaterka zdążyła już dobrze wpisać się w serialowy krajobraz, a widzowie z miejsca ją polubili... Prywatnie gwiazda związana jest z aktorem Leszkiem Lichotą. Oboje kochają bliski kontakt z naturą i turystykę, dlatego postawili na glamping. Poznajcie szczegóły!
Jolanta Majewska: Lubi pani Miłkę Szafrańską?
Ilona Wrońska: - Bardzo ją lubię! Jest pogodna, radosna, pełna zapału i pozytywnej energii do działania. Łączy mnie z nią zamiłowanie do kryminałów - one je zawodowo pisze, a ja namiętnie czytam, zwłaszcza te skandynawskie. Jej wątek w serialu prowadzony jest z pomysłem i przytupem. Muszę przyznać, że scenarzyści wciąż mnie zaskakują coraz to nowymi zwrotami akcji w życiu tej postaci.
Czego możemy się u niej spodziewać w nadchodzącym sezonie?
- To wciąż jest niespodzianka (uśmiech). Powiem tylko, że jej sprawy osobiste mocno się skomplikują. Uwikłana w romans z Piotrkiem (Michał Mikołajczak), będzie kontynuować tę relację i angażować się w nią coraz mocniej, co z pewnością przyniesie wiele emocji i podniesie poziom adrenaliny. I u widzów, i u nas, aktorów uosabiających te postaci, bo granie ich daje nam ogromną frajdę i satysfakcję.
Przefarbowała się pani na blond specjalnie do tej roli?
- Nie, stało się to trochę wcześniej. Po prostu poczułam potrzebę, by zmienić coś w swoim wyglądzie. Postawiłam na blond, choć moi bliscy oponowali, twierdząc, że to kolor nie dla mnie. Dziś są jednak zgodni, że to był dobry krok. Co ciekawe, zmiana koloru włosów zmieniła nie tylko mój wygląd, ale też cały sposób bycia, myślenia, ubierania się. Zaczęłam gustować w pastelach, różach, złagodniałam, zauważyłam, że częściej się uśmiecham - jak przystało na sympatyczną, miłą blondynkę (uśmiech). Tuż po tym przyszła propozycja z "Pierwszej miłości".
Nie męczą panią dojazdy do Wrocławia, gdzie realizowany jest serial? Bo mieszka pani w okolicach Warszawy...
- Uwielbiam jeździć do Wrocławia, do którego mam wielki sentyment, bo to miasto mojej młodości, moich studiów w tamtejszej PWST. Mieliśmy bardzo fajny, zgrany rok. Za każdym razem, jak jestem w tym mieście, wracają wspomnienia, wciąż czuję niesamowity klimat tamtych dni. Sama podróż to też czysta przyjemność - jeżdżę autem, te trzy i pół godziny za kierownicą to czas tylko dla mnie, kiedy mogę sobie porozmyślać o różnych sprawach, odciąć się od wszystkiego, zrelaksować się.
Zresztą jestem przyzwyczajona do częstego przemieszczania się. Przez ostatnie lata dużo grałam w teatrze, ze spektaklem pt. "Wiem, że nic nie wiem", ciepłą i pouczającą komedią, zjeździliśmy Polskę wzdłuż i wszerz i wciąż jeździmy. Aktorstwo zresztą od wieki wieków to zawód wędrowny, wiedziałam, na co się piszę, wybierając go i nie narzekam.
Podróżuje pani z chęcią też prywatnie - swego czasu wybraliście się całą rodziną na wielką wyprawę za ocean...
- To było siedem lat temu. Postanowiliśmy z Lechem (aktor Leszek Lichota - przyp. red.), że zabieramy nasze dzieci, wówczas jeszcze małe (Natasza, dziś 16 l., Kajtek 14 l.) i wyruszamy w świat. Przez pół roku przemierzaliśmy Amerykę Północną wzdłuż i wszerz, zwiedziliśmy wiele wspaniałych miejsc w USA, byliśmy na Kubie i w Meksyku, w którym zakochaliśmy się do tego stopnia, że trudno nam było go opuszczać. W wyprawie uczestniczyła też moja mama, co było dla nas z Leszkiem sprzyjającym rozwiązaniem, bo mogliśmy czasem gdzieś wyskoczyć bez dzieci, wiedząc, że znajdują się pod troskliwą opieką.
A co z ich nauką? Nie chodziły w tym czasie do szkoły?
- Przeszliśmy na edukację domową, co funkcjonowało w czasie naszej podróży - a po niej też, bo okazało się, że świetnie sobie rodzinnie z tym radzimy. Działa to tak, że przerabiamy z nimi obowiązujący materiał, a na koniec roku bądź semestru dzieci zdają w szkole egzaminy. Po przyjeździe wspólnie zdecydowaliśmy o kontynuacji tego systemu, i tak było przez całą ich podstawówkę. Wszyscy byliśmy zadowoleni.
Dzieci wyrosły - dziś macie w domu dwójkę nastolatków, co pewnie stanowi nie lada wyzwanie!
- Nie jest tak źle. Tworzymy wielopokoleniową rodzinę, my, dzieci i nasze mamy, czyli babcia Elka (moja mama) i babcia Tenia (mama Leszka), które są z nami przez cały czas. Babcia Elka na stałe - przyjechała na dwa miesiące, kiedy się urodziła Nataszka, a została na 16 lat. Babcia Tenia też zawsze była w odwodzie. Ten nasz zgrany rodzicielsko-babciny team sprawdzał się, kiedy trzeba było opiekować się maluchami i sprawdza się dziś, gdy nasze dzieci wchodzą w dorosłość i potrzebują przyjaźni, zrozumienia. Dobrze wiedzą, że zawsze mają w nas wsparcie i mogą na nas liczyć - cokolwiek by się nie działo, gdziekolwiek byśmy nie byli i czegokolwiek nie robili.
A robicie Państwo bardzo ciekawe rzeczy - poza aktorstwem pochłonął Was ostatnio biznes... turystyczny. Skąd taki pomysł?
- Od dawna myśleliśmy o czymś własnym. Nasz zawód jest tak niepewny, że warto sobie zapewnić wyjście awaryjne, a na przyszłość godziwą emeryturę. Wiedzieliśmy, że ma to być powiązane z turystyką, która nas pasjonuje, zastanawialiśmy się nad siedliskiem na wsi, pensjonatem - w końcu postawiliśmy na glamping. Jest to połączenie wypoczynku na łonie natury, w lesie i namiotach, ale w standardzie hotelowym, ze wszystkimi udogodnieniami oferowanymi przez luksusowe obiekty. Coś, co w Polsce dopiero co kiełkuje, a za granicą jest już rozpowszechnione. Znaleźliśmy w tym celu idealne miejsce w Beskidzie Niskim, u podnóża Bieszczad, w uroczej miejscowości Jaśliska.
Dlaczego akurat tam?
- Lechu kręcił tam film "Boże ciało" w reżyserii Jana Komasy, zakochał się w tej okolicy. Tą miłością zaraził mnie i zgodnie zdecydowaliśmy, że chcemy się bliżej związać z tym miejscem. Jaśliska zresztą przyciągają ludzi filmu, sztuki, gościło tu wiele ekip, zrealizowano kilka produkcji, od paru lat odbywa się tu festiwal filmowy, a ludzie z branży zgodnie twierdzą, że tutejsze krajobrazy stanowią gotową scenerię do wielu gatunków. Nas urzekł tutejszy klimat i życzliwość okolicznych mieszkańców, którzy zgotowali nam miłe przyjęcie. Teren, który zakupiliśmy, aranżowany był wspólnie przez nas i miejscowych budowlańców, rzemieślników, z którymi mozolnie tworzyliśmy ten obiekt od A do Z. Cały projekt i wykonanie było nasze. Nie raz biegałam tam z taczką ogarniając teren, byłam kierowcą - przywieź, dowieź, bo czegoś zabrakło, nawet nauczyłam się cofać z przyczepą, co wcale nie jest takie łatwe! (uśmiech)
Pierwszy sezon macie już za sobą?
- Tak, wystartowaliśmy pod koniec lipca ubiegłego roku. Z uwagi na klimat nasz obiekt działa od wiosny do jesieni. W tym roku zaczęliśmy przyjmować gości od weekendu majowego. Cały czas się rozwijamy, coś udoskonalamy, ale można powiedzieć, że tegoroczny sezon potwierdził, że to był dobry strzał. Coraz więcej wczasowiczów wybiera taką właśnie niezobowiązującą formę wypoczynku, a nasz glamping cieszy się rosnącą popularnością.
Kto do Was przyjeżdża?
- Ludzie spragnieni ciszy, spokoju, bliskiego kontaktu z naturą. Wokół rozciągają się połacie lasów, jest mnóstwo tras wycieczkowych, łagodnych górskich szczytów, które z łatwością zdobywają i seniorzy, i przedszkolaki. Amatorzy ekstremalnych wyzwań mają niedaleko wyższe góry polskie i słowackie, bo przejście graniczne jest tuż tuż. Ośrodek usytuowany jest nad rzeką, mamy ładną plażę, zaplecze do uprawiania sportów, pełny węzeł sanitarny, zaplecze kuchenne i komfortowo urządzone namioty, z wygodnymi łóżkami i miękkimi poduchami, na których się doskonale śpi (uśmiech). Zainteresowanym, a teraz szczególnie amatorom zbierania grzybów, bo mamy ich tu w bród, polecam naszą stronę internetową: www.forrestglamp.pl. Zapraszam serdecznie!