Emilia Komarnicka-Klynstra przeprowadziła się dla męża! Gdzie teraz mieszkają?
Emilia Komarnicka-Klynstra, czyli serialowa Agata Woźnicka z "Na dobre i na złe", z powodzeniem łączy życie zawodowe z byciem mamą i panią domu. W jednym z ostatnich wywiadów opowiedziała o swojej codzienności, podejściu do życia i... przeprowadzce. Gwiazda jakiś czas temu zamieszkała bowiem w Lublinie.
Kiedyś gnała, spóźniona, taksówką z Łodzi do Leśnej Góry, skakała ze spadochronem, by odreagować stres, a dziś biega boso po własnym ogrodzie, wita dzień i jest wdzięczna, mając u boku kochającego męża i dwóch wspaniałych synów. Powołała też do życia "drużynę miłości", która liczy coraz więcej dusz.
Beata Banasiewicz, AKPA: Obserwując Twój profil instagramowy, mam wrażenie, że z Redbadem podobnie patrzycie nie tylko na świat, ale także pod nogi i zbieracie naprawdę piękne owoce.
Emilia Komarnicka-Klynstra: To prawda, dzięki temu spojrzeniu, ale przede wszystkim codziennej pracy u podstaw (uśmiech - przyp. red.), poszerzyła nam się zarówno przestrzeń życiowa jak i zawodowa.
Redbad został dyrektorem teatru w Lublinie, Ty dyrektorową, być może - za chwilę, także w serialu "Na dobre i na złe" w Leśnej Górze.
- Bardzo się bronię przed tym słowem, ale w Leśnej Górze, Agata Woźnicka rzeczywiście zdecydowała się zostać na posterunku i zawalczyć o szpital i tym samym uchronić go przed pewnym niegodziwcem.
Przede wszystkim jednak po latach upragnionego życia na wsi, zdecydowaliście się tej jesieni na kolejną zmianę. Zamieszkaliście w Lublinie.
- Jedyną stałą w życiu jest zmiana. Małżonek od roku pracuje w Lublinie, w Teatrze im. Osterwy. W zeszłym sezonie dojeżdżał, a my we trójkę, utęsknieni czekaliśmy na niego w naszym domu na wsi, ale te rozstania nikomu dobrze nie robiły. Teraz cześć tygodnia, "tak zwaną" roboczą spędzamy w Lublinie - razem. Kosma poszedł tam do przedszkola. A na weekendy zjeżdżamy na wieś, by na łonie natury ładować się od ziemi i bycia razem.
Kochasz wolność?
- Czuję się wolnym człowiekiem, w takim sensie, że nic nie muszę. Przez lata mój zawodowy pociąg był rozpędzony, ale równolegle zajmowałam się rozwojem osobistym. Dziś, nie muszę sama przed sobą udowadniać, że, jako aktorka, muszę jeszcze zagrać w filmie, u tego reżysera, zawalczyć o tę czy inną rolę w teatrze. Naprawdę czuję się wolna, szczęśliwa i spełniona. Jestem wdzięczna za to, w jaki sposób potoczyła się moja kariera. Gdyby tak się nie stało, to być może dziś byłabym w innym miejscu zawodowo. Tylko, czy szczęśliwa? Potencjał jest, marzenia - oczywiście, ale bardzo cenię sobie tę własną drogę. Smakuję życie i zawód. Słucham swoich potrzeb. I kocham moją rodzinę.
Kiedyś skakałaś ze spadochronem, dziś biegasz boso po własnym ogrodzie, witasz dzień i jesteś wdzięczna. Powołałaś do życia "drużynę miłości", która liczy coraz więcej dusz.
- Drużyna miłości postała z potrzeby serca podzielenia się z ludźmi tym, co się u mnie sprawdza, moimi poszukiwaniami. Mój dziadziuś na pogrzebie swojej żony, po 65 latach wspólnego życia, powiedział: "Przeżyliśmy z Helenką 65 wspólnych, wspaniałych lat. Nigdy nie przypuszczałem, że to minie tak szybko". To zdanie, wypowiedziane w tym momencie, było dla mnie jak wajcha, która zmieniła kompletnie bieg mojego życia. Zaczęłam się uziemiać, żyć z pełną świadomością tu na Ziemi i uważnością na chwile codzienne. Szczęście jest kwestią decyzji.
Trudno było zamienić światła wielkiego miasta na niebo pełne gwiazd?
- Okazało się, że to niebo pełne gwiazd to jest moja natura. Wychowałam się na wsi. Wszystko ma jednak swój czas - młodość, pęd, praca i błyskotki, którymi wabi wielkie miasto, też. Na wieś przeprowadziliśmy się, kiedy byłam w pierwszej ciąży, więc siłą rzeczy cała moja energia skierowana była do wewnątrz. Dzięki naturze czułam spokój. Poza tym chciałam uciec od smogu, wifi, zestresowanych ludzi, pośpiechu, żeby dać sobie i dziecku tą spokojną przestrzeń. Dopiero kiedy stanęłam boso na zmieni, w moim ogrodzie na wsi, zorientowałam się jak bardzo za tym tęskniłam. Poczułam ten brak i jednocześnie to było przebudzenie. Pomimo ogromnego zmęczenia, czuję ogromną radość we współistnieniu z tymi dwoma małymi istotami, które do nas przyszły, a natura pomaga mi w tym. Oczywiście trudniej jest złapać chwilę, kiedy musisz to zrobić między trzema praniami, gotowaniem, sprzątaniem, pracą, pracą w ogrodzie itd., ale to jest właśnie mój rozwój. Decyzje podejmujemy każdego dnia - czy teraz czytamy, czy robimy pranie? Szukamy balansu. Z Kosmą podzieliliśmy sobie dzień do godziny piętnastej i po. Pierwsza część dnia jest na pracę, sprawy do załatwienia, a druga już tylko dla nas, na wspólne działania i przyjemności. W Lublinie, na szczęście, czas też płynie wolniej niż w Warszawie.