Był miłością jej życia, ale nie pierwszym wyborem. Co wiemy o mężczyźnie, któremu zawdzięcza nazwisko?

Małgorzata Lorentowicz - gwiazda kultowego "Kogla Mogla" i pierwszej polskiej telenoweli "W labiryncie" - przez prawie 40 lat była żoną Tadeusza Janczara, którego nazywała miłością swego życia. Aktor nie był jednak pierwszym wyborem jej serca. Zanim go poznała, była żoną reżysera Lecha Lorentowicza. O pierwszym mężu, którego nazwisko nosiła do końca życia, powiedziała po latach, że nie był jej pisany.

Małgorzata Damięcka (takie nazwisko odtwórczyni roli babci Wolańskiej w "Koglu Moglu" nosiła przed zamążpójściem) była studentką Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Warszawskiego, gdy dowiedziała się o egzaminach wstępnych do przeniesionej właśnie z Łodzi do stolicy szkoły teatralnej.

Filologia zdecydowanie nie była tym, czemu chciała poświęcić życie - już jako dziecko marzyła o występach na wielkich scenach, więc bez chwili wahania zdecydowała się stanąć przed komisją egzaminującą kandydatki i kandydatów na gwiazdy.

Małgorzata Lorentowicz: Gdy po raz pierwszy wyszła za mąż, była jeszcze studentką

20-letnia "Duda", bo tak nazywali Małgorzatę wszyscy znajomi, oczarowała zasiadającego w komisji rektora - słynnego Jana Kreczmara - i dzięki jego poparciu zdobyła indeks.

Reklama

"Wydawało mi się, że mam predyspozycje do bycia amantką liryczną, ale gotowa byłam grać wszystko, byle grać" - wspominała po latach w rozmowie z magazynem "Teatr".

"Scena, od chwili, kiedy po raz pierwszy na niej stanęłam, stała się moją wielką miłością" - wyznała.

Jeszcze w czasie studiów Małgorzata przyjęła zaproszenie Ludwika René i dołączyła do obsady sztuki "Interwencja", którą wystawiał w Teatrze Ateneum.

Parę tygodni przed debiutem aktorka wyszła zamąż za starszego o cztery lata studenta reżyserii, poznanego podczas wizyty w wytwórni filmów oświatowych Lecha Lorentowicza.

"Spodobał mi się od pierwszego spojrzenia, a rozkochał w sobie od pierwszej rozmowy. Miałam nadzieję, że spędzimy razem całe życie" - wspominała na łamach "Przyjaciółki".

Kto wie, jak potoczyłyby się losy małżeństwa aktorki i reżysera, gdyby Małgorzata nie wyjechała po dyplomie do Wrocławia, zamiast przenieść się ze stolicy do Łodzi, gdzie jej mąż nadal studiował w szkole filmowej.

"We Wrocławiu czekał na mnie etat w teatrze, czekały role... Nie mogłam przecież zrezygnować z marzeń" - stwierdziła wiele lat później w cytowanym już wywiadzie.

Małgorzata Lorentowicz: Kim był mężczyzna, któremu aktorka zawdzięcza nazwisko?

Jej małżeństwo z Lechem przetrwało niespełna pół dekady.

"Widocznie nie byliśmy sobie pisani. To nie u jego boku miałam przeżyć najpiękniejsze chwile" - powiedziała, wspominając Lorentowicza w rozmowie z "Filmem".

Lech Lorentowicz został dyplomowanym reżyserem w 1954 roku. Karierę zaczynał od asystowania Bronisławowi Brokowi na planie "Cafe Pod Minogą" i Jerzemu Passendorferowi przy produkcji "Wyroku". Próbował też swych sił jako aktor, ale po występie w "Zamachu" dał sobie z tym spokój.

Pierwszymi obrazami, które zrealizował samodzielnie według własnych scenariuszy, były dokumentalne filmy "Zielone 100.000.000" i "Elbląg". W 1965 roku wyreżyserował jeden z odcinków telewizyjnego cyklu "Dzień ostatni Dzień pierwszy", a cztery lata później nakręcił "Znicz olimpijski" - swoją jedyną pełnometrażową fabułę. W połowie lat 70. podpisał się jeszcze pod trzema odcinkami serialu "Trzecia granica" i na tym jego kariera się zakończyła. Zmarł 21 listopada 1987 roku.

Małgorzata Lorentowicz: Zanim poznała Tadeusza Janczara osobiście, podziwiała go na ekranie

Niespełna dwa lata po rozwodzie Małgorzata Lorentowicz - idąc do teatru na próbę "Tragedii amerykańskiej" - zobaczyła w jednej z gablot przed wrocławskim kinem Śląsk zdjęcie młodego mężczyzny.

"To był Tadeusz Janczar jako Jasio Krone z 'Pokolenia' Wajdy, które wchodziło właśnie na ekrany. Ta twarz tak mnie zaintrygowała, że od razu poszłam na ten film" - cytował ją autor biografii Janczara Piotr Śmiałowski w swej książce "Zawód: aktor".

Aktorka wspominała, że film nie przypadł jej do gustu z powodów ideowych, ale rola Tadeusza Janczara zrobiła na niej ogromne wrażenie

Małgorzata Lorentowicz: Romans dojrzewał na oczach całego teatru

Na początku wiosny 1956 roku do Wrocławia przyjechał dobry znajomy Małgorzaty Lorentowicz - Stanisław Bugajski, który objął właśnie kierownictwo artystyczne Teatru Nowej Warszawy i Klasycznego.

"Zjawił się u mnie z propozycją angażu. Nie chciałam jej przyjąć. We Wrocławiu doświadczałam licznych wyrazów sympatii od publiczności, z kolegami z teatru łączyła nas bliska więź. Nie zamierzałam się przenosić" - wyznała po latach w cytowanym już wywiadzie.

Bugajski uparł się jednak, by przekonać ją, żeby wróciła do rodzinnego miasta. "Powiedział: 'To ja ci chociaż przeczytam, kto już jest w zespole'. Gdy po którymś z kolei nazwisku wyczytał Tadeusza Janczara, sama zaskoczona swoją spontanicznością, powiedziałam krótko: jadę" - wspominała Małgorzata Lorentowicz.

Miesiąc później po raz pierwszy spotkała swego przyszłego męża na próbie spektaklu "Don Cezar de Bazan". Grali w nim parę i w życiu też się nią stawali.

"Tadzio tak subtelnie potrafił się do niej zalecać, a ona tak dostojnie potrafiła te zaloty przyjmować. Ich uczucie rozwijało się w atmosferze teatru, a koledzy z zespołu obserwowali rodzącą się relację" - opowiadał biografowi Janczara grający wtedy z "Dudą" i Tadeuszem Wojciech Zagórski.

Dwa lata po premierze "Don Cezara..." Lorentowicz i Janczar pobrali się. Historia ich małżeństwa to jednak temat na osobną opowieść...

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy