Barbara Wypych wyśniła sobie rolę-marzenie. Wcześniej chciała zmienić zawód

Barbara Wypych dopiero od 10 lat para się aktorstwem, a miała już parę razy ochotę na zmianę profesji. Twierdzi, że jako aktorka bardzo długo czuła się "niewidzialna". Dziś — dzięki serialowi "Matki pingwinów"  — zna ją cały świat, a jej kreację w produkcji Netfliksa docenił nawet prestiżowy "The New York Times". "Sukces rozpala apetyt, ale mój zawód bywa kapryśny"  — twierdzi 33-letnia była gwiazda "M jak miłość".

Barbara Wypych, choć kocha swój zawód, nie ma o nim najlepszego zdania. W najnowszym wywiadzie przyznała, że w byciu aktorką najważniejsze jest, by zachować zdrowy dystans do tzw. kariery. W końcu łaska pańska na pstrym koniu jeździ.

"Sukces trzeba potrafić mądrze przyjąć" - powiedziała w rozmowie z "Panią".

"W moim zawodzie urodzaj przeplata się z miesiącami nieznośnej stagnacji" - dodała.

Barbara Wypych. Ostatni rok dał jej w kość pod względem wyzwań

Aktorka, której popularność przyniosły role w "M jak miłość" i "Stuleciu Winnych", nie kryje, że był czas, gdy dostawała mało satysfakcjonujące propozycje.

Reklama

"Zresztą nie było ich wiele, czułam się niewidzialna. Były momenty, podczas których myślałam o zmianie zawodu. Cieszę się, że przetrwałam ten trudny okres, bo teraz czerpię wielką satysfakcję z projektów, które ostatnio mnie angażowały" - wyznała w cytowanym już wywiadzie.

"Ostatni rok pod względem wyzwań dał mi w kość" - poskarżyła się dziennikarce "Pani".

Barbara Wypych doskonale pamięta, jak zareagowali jej rodzice, gdy powiedziała im, że chce zostać aktorką. Uznali, że to... fanaberia.

"Mama marzyła, że pójdę na studia lingwistyczne lub prawnicze, że będę kompetentna w innym, bardziej poważnym zawodzie. Dla mnie aktorstwo to nigdy nie była do końca zabawa, dla mnie to ma głębszy sens" - mówi Wypych i dodaje, że rodzice dopiero niedawno zaczęli doceniać to, co robi i co osiągnęła.

Barbara Wypych miała proroczy sen przed castingiem do "Matek pingwinów"

Barbara Wypych wierzy w znaki i prorocze sny. To, że dostanie rolę matki dzieci atypowych w hicie Netflixa, też sobie wyśniła.

"To był trudny moment w moim życiu zawodowym, miałam za sobą szereg nieudanych przesłuchań, które mnie mocno wyczerpały. Kiedy pojawiło się w kalendarzu kolejne zaproszenie na casting, do tego stopnia byłam zrezygnowana, że nawet nie dopytywałam, do jakiego projektu tym razem kandyduję" - wspomina w najnowszym wywiadzie.

Kilka dni przed przesłuchaniem do roli Uli w "Matkach pingwinów" aktorce przyśniło się, że urodzi córkę, której da na imię Józefina. W jej śnie pojawił się lekarz, który poinformował ją, że jej dziecko przyjdzie na świat 21 marca.

Ze scenariusza serialu, który dostała przed zdjęciami próbnymi, wynikało, że Ula Wojtal ma córkę Józefinę (dopiero w trakcie zdjęć imię zostało zmienione na Tolę) i jest dzieckiem z trisomią chromosomu 21.

"Zaczęłam czytać na temat różnych niepełnosprawności. Wyszukiwarka internetowa przypomniała mi, że 21 marca, czyli termin mojego porodu ze snu, to Międzynarodowy Dzień Osób z Zespołem Downa" - opowiadała Barbara na łamach "Pani".

"Niewątpliwie mój sen był proroczy" - dodała.

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: M jak miłość | Matki Pingwinów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy