"Zbrodnia": "Lubię role, które są dwuznaczne"
Wojciech Zieliński często wciela się ostatnio w role policjantów. Zadeklarował jednak, że zrywa z tym wizerunkiem!
Czym różni się Twoja postać z pierwszego i drugiego sezonu "Zbrodni"?
- Tym, że zarówno komisarz Tomasz Niwiński, jak i ja wreszcie dosypiamy. Bo, jak zapewne widzowie pamiętają, w pierwszej części mój bohater miał bardzo poważne problemy - bezsenność, trauma, niezabliźnione rany psychiczne, alkohol... A w nowym sezonie już od pierwszej chwili widzimy go, jak porządkuje życie, malując ściany w swojej nadmorskiej daczy - wychodzi na prostą. A jako aktor też mam trochę więcej czasu na odpoczynek, bo na planie pojawiło się kilka nowych postaci. W związku z tym mam do zagrania mniej scen i mogę się zregenerować.
Będą więc nowi bohaterowie...
- Tak, i bardzo dobrze! Dzięki temu zapowiada się, że druga odsłona "Zbrodni" będzie ciekawsza. Widzowie poznają więcej podejrzanych, wszyscy oni mieli powód, by zamordować... A wszystko dzieje się, co jak wiem, widzowie bardzo lubią, w środowisku establishmentu - bogatych ludzi płacących dziesięciokrotnie wyższe podatki niż my. Myślę, że ciekawe będzie obserwowanie zachowań tego rodzaju osób. Na przykład jeden z bohaterów utrzymuje dziesięć kochanek. No, ale jak ma pieniądze, to go na to stać (śmiech).
Lubisz grać twardzieli?
- Przede wszystkim lubię, gdy w mojej pracy aktorskiej jest płodozmian. Czyli jeśli przez trzy lata grałem fajtłapowatego lekarza, to później lubię zagrać twardziela w "Służbach specjalnych", w "Prokuratorze" policjanta, a w "Zbrodni" komisarza. Niedawno ktoś zapytał, czy nie boję się zaszufladkowania. Odpowiedziałem, że się nie boję, bo gdy teraz otrzymam kolejną propozycję zagrania policjanta, to na pewno odmówię. Już wystarczy, nawet mimo tego, że postaci w "Prokuratorze" i "Zbrodni" są zupełnie inne, no ale obrazek jest ten sam.
- Podobnie było na początku mojej kariery, kiedy grałem dresików albo gangsterów. Pojawiały się kolejne propozycje takich ról, ale nie chciałam dalej w to brnąć. Urok aktorstwa polega na tym, że można grać bardzo różne role. Ale oczywiście może zdarzyć się tak, że nie będzie innych propozycji, a pracować przecież trzeba. Nie można dopuścić, by ciało się wystudziło...
A propos ciała, cały czas trenujesz krav magę?
- Tak. A na początku roku zrobiłem uprawnienia instruktora z defendo, które jest ulepszoną wersją krav magi, opracowaną przez Fina Jyrki Saario. Tradycyjna krav maga miała sześćdziesiąt osiem technik, które trzeba ćwiczyć. Później z różnych względów instruktorzy zaczęli wprowadzać swoje pomysły i ostatecznie ilość technik rozrosła się do nieco absurdalnej liczby siedmiuset. A każdy, kto ćwiczy bądź ćwiczył, doskonale wie, że tak naprawdę korzysta się tylko z kilku. I na nich bazuje defendo.
Dlaczego wybrałeś właśnie taki rodzaj aktywności fizycznej?
- Po pierwsze, doskonale pomaga mi w uzyskaniu świadomości własnego ciała. A po drugie, spotykam się z zupełnie innymi ludźmi niż ci, z którymi pracuję na co dzień. Są to zwykle instruktorzy z innych systemów sztuk walki, byli policjanci lub komandosi. Oni zupełnie inaczej myślą, postrzegają świat.
Chyba właśnie z takich spotkań możesz czerpać obserwacje do budowania ról twardzieli?
- Dokładnie tak. Uważnie im się przyglądam, podglądam gesty, sposób mówienia. A z drugiej strony, oni mnie traktują trochę jak swojego (śmiech). Podobnie czasami bywa na siłowni, gdzie umięśnieni, krótko obcięci faceci, zwykle byli żołnierze, rozmawiają ze mną jak równy z równym. Uznają, że ja wiem, o co chodzi.
Czy jest jakaś rola, o której skrycie marzysz?
- Takiej sprecyzowanej to chyba nie mam. Ale lubię role, które są dwuznaczne. Marzy mi się, że wcielę się w faceta, który z jednej strony porywa tłumy, na przykład jako zawodnik MMA, a z drugiej jest samotny, potwornie doświadczony przez życie. Bardzo chciałbym też zagrać w obcym języku, najchętniej w naprawdę dużej produkcji.
Rozm. Hanna Miłkowska