"Zakochani po uszy": Nie będzie tak samo, ale może lepiej?
33-letnia Kamila Kamińska, czyli Sylwia Witos z „Zakochanych po uszy” i Regina Czapla z „Barw szczęścia”, pokonała koronawirusa. Ma poczucie, że ten czas, który jest teraz, hartuje ducha. - W trudnościach klarują się nowe priorytety, nowe pasje i pomysły na życie – powiada aktorka, głęboko wierząc, że wkrótce znów będziemy mogli bezpiecznie podróżować i spotykać się w przestrzeniach publicznych.
- W obecnie emitowanym, 5. już sezonie "Zakochanych po uszy", widzimy pani bohaterkę Sylwię zmienioną nie do poznania. Dawna mistrzyni intryg, bezwzględna kombinatorka i egoistka zyskała ludzką twarz i zadziwia nowym, życzliwym wobec innych sposobem bycia. Czy kryje się w tym jakiś podstęp?
- Myślę, że nie. Sylwia naprawdę wiele przeszła. Pobyt w więzieniu uświadomił jej ważnych rzeczy. W końcu jest bardzo inteligentną dziewczyną, więc wyciągnęła wnioski ze swojego postępowania i postanowiła zmienić sposób życia.
- Największy jednak wpływ na tę metamorfozę miało macierzyństwo - początkowo niechciane, z czasem stało się najważniejszym celem jej działań, a mała Michalinka zawładnęła nią całkowicie. Dla swej córeczki Sylwia jest w stanie zrobić wszystko, a cud tej miłości matki do dziecka sprawia, że przeistacza się w lepszego człowieka. Problem tylko w tym, że nikt jej nie wierzy i będzie musiała się mocno natrudzić, by dowieść zacności swoich obecnych intencji.
- Jaka atmosfera panuje na krakowskim planie "Zakochanych po uszy"?
Przecudowna! Udało nam się stworzyć sympatyczny, zgrany zespół. Kumplujemy się całą ekipą, atmosfera jest wręcz rodzinna. W sensie dosłownym również - w serialu gra m. in. Andrzej Grabowski, tata mojej niegdysiejszej rywalki Asi, czyli Kasi Grabowskiej. Teraz dołączył do nas jej prawdziwy mąż Damian Kulec - jako Daniel, pracownik kancelarii, z którym Sylwia bardzo się zakoleguje. Notabene z Damianem studiowaliśmy razem na jednym roku, tak to się wszystko jakoś fajnie zazębia.
- Covid nie pokrzyżował wam pracy?
- Trochę tak, ale nie na długo. Jesienią musieliśmy zawiesić zdjęcia na dwa tygodnie, sporo ludzi się pochorowało, pośród nich ja. Aktorzy pracują bez masek. A one są bardzo ważne.
- Chciałam podkreślić, że wszystkie osoby, które miały ze mną kontakt w momencie, kiedy już zarażałam, np. z charakteryzacji, pionu technicznego, operatorzy, a nosiły maseczki, pozostały zdrowe. To naprawdę zabezpiecza.
Jak pani zniosła chorobę?
- Łatwo nie było, ale żyję! Dużo spałam, odpoczywałam, dobrze się odżywiałam, brałam mnóstwo witaminy C i D3. Jakoś udało mi się udało zwalczyć wirusa.
- Ostatnio robiłam test na przeciwciała, są obecne, więc na razie jestem bezpieczna. Ale w przyszłości, jak przyjdzie moja kolej, pewnie będę chciała się zaszczepić. Zawsze lepsza profilaktyka niż, nawet skuteczna, terapia.
Skoro już o terapii mowa, warto wspomnieć, że z wykształcenia jest pani nie tylko aktorką, ale też arteterapeutką. Skąd dwa kierunki?
- Studia zaczęłam od pedagogiki w Warszawie, skąd pochodzę. Ale myśl o aktorstwie wciąż nie dawała mi spokoju. Grałam w niezależnych teatrach, zajmowałam się różnymi projektami. Po drugim roku dostałam się do PWSFTViT w Łodzi, nie przerywając jednak pierwszego kierunku, studiowałam równolegle.
- Po licencjacie z pedagogiki, a potem ukończeniu filmówki, zdecydowałam się na studia uzupełniające, arteterapię, która polega na leczeniu przez sztukę. Przyglądałam się pracy wielu wspaniałych artystów i nauczyłam się mechanizmów odkrywania ludzkich wnętrz. Ta dziedzina pasjonowała mnie i pasjonuje do dziś. Na razie jednak w praktyce zwycięża aktorstwo.
Idzie pani jak burza - seriale, teatr, a także filmy, które przynoszą pani sukcesy. Już debiut na dużym ekranie, w "Najlepszym" Łukasza Palkowskiego, zaowocował nagrodą na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Z kolei rola siostry Faustyny Kowalskiej w obrazie dokumentalno-fabularyzowanym pt. "Miłość i miłosierdzie" w reż. Michała Kondrata rozsławiła panią na całym świecie...
- Rzeczywiście, nasz film zajął wysoką pozycję w boxoffice amerykańskim, jak również angielskim, irlandzkim i wielu innych krajach świata, wyprzedzając wiele głośnych, wysokobudżetowych produkcji. W Polsce również film spotkał się z pozytywnym odbiorem publiczności. Myślę, że świat potrzebuje dziś pozytywnego przekazu, a historia św. Faustyny i dzieło Bożego Miłosierdzia, o którym wielu widzów wcześniej nie słyszało, takie właśnie niesie przesłanie - o miłości bezwarunkowej, która jest uniwersalną wartością i której wszyscy tak naprawdę szukamy.
- Kolejną pozycją w tym cyklu był "Czyściec", powstały w 2020 roku, w warunkach pandemii, więc z mniejszym rozmachem. A na swą kolej czeka zaplanowany wcześniej międzynarodowy projekt, do którego przymierzaliśmy się tuż po sukcesie "Miłości i miłosierdzia" i który, mam nadzieję, kiedyś się ziści. Jego tytuł brzmi "Dusze" i ma być w całości realizowany w USA.
Równolegle z podbojem Zachodu trwa pani ekspansja na Wschód - można powiedzieć, że zadomowiła się pani tamtejszych scenach...?
- Zaczęło się od... Mongolii, gdzie w roku 2017 udało mi się zdobyć Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Monodramów w Ułan Bator. Byłam jedyną Polką, a nawet Europejką, startującą w konkursie. Mój monodram "Kobiety Karamazow" w reż. Jolanty Juszkiewicz (Teatr Kropka Theatre) grałam po polsku. Nikt z jury nie rozumiał słów, ale widać przekaz był uniwersalny, skoro mnie wyróżniono.
- Dostałam zaproszenie do Rosji na kolejny festiwal, a już na miejscu zaproponowano mi współpracę z Drama Theatre we Włodzimierzu. I tak oto miałam okazję zagrać gościnnie na rosyjskiej scenie i po rosyjsku w spektaklu "Oszukać diabła" w reżyserii Vladimira Kuzniecowa na podstawie powieści Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata". Grałam w duecie ze wspaniałą aktorką Ariadną Bruner. Prywatnie poznałam jej rodzinę, m. in. mamę, która się stała moją drugą, rosyjską mamą i wielu innych cudownych ludzi. Było to na początku 2020 roku, tuż przed pandemią - przez co nie dane mi było tam wrócić, mimo obopólnych chęci i propozycji kolejnych ról. Na dodatek we wrześniu ub. roku teatr we Włodzimierzu spłonął!
- Nieszczęście, jakie spotkało moich tamtejszych przyjaciół, jest więc niejako podwójne - z jednej strony zaraza, z drugiej - spalona scena. Ale oni się nie poddają. Zorganizowali zbiórkę pieniędzy, odbudowują teatr, grają na innych scenach i czekają na lepszy czas. Jak my wszyscy zresztą...
A ten lepszy czas nadejdzie?
- Musi nadejść! Jak po zimie - wiosna. Wierzę, że wkrótce znów będziemy mogli bezpiecznie podróżować i spotykać się w przestrzeniach publicznych. Mam poczucie, że ten czas, który jest teraz, hartuje ducha. W trudnościach klarują się nowe priorytety, nowe pasje i pomysły na życie. Sytuacja, która jest na świecie, zmusiła nas do zmian, co nie znaczy, że odebrała wolność. Nie będzie tak samo, ale może właśnie lepiej? Bardziej świadomie.