Paranoje agentki Scully czyli życie po „Archiwum X”
Brytyjski serial „The Fall” przedstawia rodzinne oblicze seryjnego mordercy. Kamera, podążająca za głównym bohaterem krok w krok, śledzi każdy aspekt jego życia. To już nie tylko psychopata, patroszący ciała w zacisznej piwnicy domku letniskowego na odludziu, ale człowiek, który równie dobrze może być twoim sąsiadem, domokrążcą, panem w spożywczaku.
Paul Spector (Jamie Dornan) to przeciętny facet po trzydziestce. Wykształcony – pracuje jako tzw.grief counsellor, czyli terapeuta pomagający ludziom dojść do psychicznej formy po stracie kogoś bliskiego. Wysportowany - bo przecież ogarnianie dwójki niesfornych dzieci nieźle wpływa na kondycję fizyczną. Do tego całkiem przystojny – wysoki blondyn o ciemnych oczach, z kilkudniowym zarostem. Aż zastanawiające, że jego żona, pielęgniarka, nie przypomina ślicznej modelki, a raczej przeciętną Irlandkę ze znaczną nadwagą, odrostami i zmęczoną twarzą. Ale czego się tu czepiać? Przecież taki wybór niezbicie świadczy o godnej pochwale tendencji do przedkładania piękna wewnętrznego nad fizyczne.
„The Fall” nie jest filmem familijnym. W tym przypadku niepozorna pani Spector to tylko zmyślna przykrywka dla projektu solowego jej męża pod tytułem „Zabijam atrakcyjne brunetki po godzinach”. Rodzaj wykonywanej pracy również bardziej pomaga niż przeszkadza mu w dobieraniu potencjalnych ofiar, a umięśnione ciało to raczej efekt noszenia zwłok po schodach, a nie potomstwa na rękach.
Jamie Dornan, który użyczył ciała wyżej wymienionej postaci, nie jest dobrym aktorem. Tak naprawdę nie można nawet z całą stanowczością powiedzieć, że jest aktorem w ogóle. Cała jego filmografia to raptem trzy filmy, dwa krótkie metraże i dwa seriale, z opisywanym włącznie (ten drugi to „Once Upon a Time”). Jeśli ma się pamięć do ładnych twarzy, można kojarzyć go z „Marii Antoniny”, gdzie pojawił się obok Kirsten Dunst, ale większość pozycji w jego CV związana jest ze światem modelingu (pracował dla Calvina Kleina, Diora, Armaniego). We wczesnej młodości śpiewał także w zespole folkowym. No i przez dwa lata randkował z Keirą Knightley.
W „The Fall” jego ładna buzia stanowi kontrapunkt dla mrocznego wnętrza postaci, którą stara się kreować. Dla Dornana jest to najlepsze wyjście z możliwych. Brak umiejętności aktorskich nadrabiają za niego scenarzyści. Widzowie zapatrzeni w ładnego chłopca zabijającego z zimną krwią kolejną ofiarę są tym faktem tak zaskoczeni, że nie dostrzegają całkowitego braku mimiki jego twarzy.
Za każdym psychopatycznym mordercą stoi stróż prawa, spędzający długie godziny przy tablicy korkowej do której przytwierdza zdjęcia ofiar, urywki z gazet i listy skomponowane z misternie powycinanych literek. W „The Fall” jest to nie byle kto, bo sama Gillan Anderson - pamiętna agentka Scully z "Archiwum X", tutaj jako inspektor Stella Gibson. Czarny uniform FBI ustąpił miejsca kobiecym garsonkom i wydekoltowanym bluzkom, ale aura tajemniczości pozostała.
Stella ma dużo wspólnego z człowiekiem, którego ściga. Tak samo jak on jest nieczuła, wyrachowana, zapatrzona w siebie. Podąża za instynktem – kiedy z okna służbowego samochodu wypatrzy przystojnego śledczego, nie ma oporów przed zapytaniem swojej podwładnej o jego nazwisko, tylko po to aby potem zaprosić owego policjanta do pokoju hotelowego w wiadomym celu.
Kiedy jej przełożony się o tym dowiaduje i wyrzuca Gibson, że takie zachowanie nie przystoi szefowi grupy dochodzeniowej, zwłaszcza, że policjant którego uwiodła miał żonę i dziecko, ona z kamienną twarzą stwierdza „Przecież kiedy to się wydarzyło nie byłam jeszcze szefem grupy”. Uwaga feministki - Stella Gibson to wasza kolejna it-girl.
Mimo, że kariera Anderson po „Archiwum X” nie rozwijała się zbyt dynamicznie, „The Fall” z pewnością zapewni jej długo oczekiwany awans do nowo powstałej kasty „ambitnych aktorek serialowych”. Lepiej późno niż wcale.
Ostrzegam, „The Fall” wywołuje paranoje. Po obejrzeniu serii zaczniecie budzić się w środku nocy i sprawdzać, czy ktoś właśnie nie wspina się po rynnie na balkon. Albo czy drzwi są zamknięte na każdy możliwy spust. Jeśli serial powoduje takie emocje, warto oglądać. Nawet kosztem lekkiego uszczerbku psychicznego.
Karolina Pałys