Jakub Żulczyk dla Interii o "Wzgórzu psów". To historia częściowo inspirowana przeżyciami autora
Serial "Wzgórze psów" to długo wyczekiwana ekranizacja powieści Jakuba Żulczyka, która zadebiutowała na platformie Netflix. W wywiadzie dla Interii autor opowiada o procesie powstawania historii oraz tworzeniu serialowej adaptacji. "Ta książka wyrasta z miejsca, w którym dorastałem. Jest częściowo inspirowana moimi własnymi przeżyciami. Jest próbą zebrania czegoś do kupy, chociaż wciąż nie jestem do końca pewny, tak naprawdę czego. Cały czas się tego dowiaduję" - zdradził Żulczyk.
8 stycznia na platformie Netflix zadebiutowała wyczekiwana ekranizacja powieści "Wzgórze psów" autorstwa Jakuba Żulczyka. Serial opowiada historię Mikołaja Głowackiego (Mateusz Kościukiewicz), odnoszącego sukcesy pisarza po trzydziestce, który wraca po latach nieobecności do swojego rodzinnego miasta Zybork. To właśnie stamtąd uciekł przed tragicznymi wydarzeniami, których wspomnienie ściga go do dziś. Towarzyszy mu żona Justyna (Jaśmina Polak), dziennikarka śledcza pracująca dla największego dziennika w Polsce. Powodem wizyty jest szczególna okazja - urodziny Tomasza (Robert Więckiewicz), ojca Mikołaja i wpływowego miejskiego aktywisty, który świętuje w gronie swojej drugiej żony i przyjaciół. Grupa ta wspólnie walczy z lokalną korupcją, sprzeciwiając się planom inwestycyjnym, które mogą pozbawić mieszkańców Zyborka ich domów. W miarę rozwoju akcji odkrywane są powiązania między niedawnym morderstwem a zbrodnią z przeszłości.
W serialu oprócz wspomnianych aktorów wystąpili także: Wojciech Zieliński, Kamila Urzędowska, Andrzej Konopka i inni. Za reżyserię odpowiadają Jacek Borcuch oraz Piotr Domalewski, który razem z Jakubem Żulczykiem opracował scenariusz.
Z okazji premiery "Wzgórza psów" rozmawiamy z Jakubem Żulczykiem o procesie pracy nad scenariuszem. Pisarz zdradził, dlaczego historia ta jest dla niego wyjątkowo ważna.
Justyna Miś, Interia: Ogłaszając, że "Wzgórze psów" otrzyma adaptację od Netflixa napisałeś, że to "chyba najważniejsza" dla ciebie książka. Możesz zdradzić, dlaczego najważniejsza?
Jakub Żulczyk: - Z różnych powodów. Wydaje mi się, że po pierwsze, ja traktuję tę książkę jako coś, na czym naprawdę nauczyłem się pisarstwa - takiego bardziej zaawansowanego. Nauczyłem się lepiej konstruować powieści i myśleć w kategoriach powieściowych. To chronologicznie moja siódma książka, ale bardzo dużo czasu zajęło mi jej napisanie. Męczyłem się przy niej naprawdę sporo. Myślę, że to ważne, by to podkreślić. Druga sprawa jest taka, że ta książka wyrasta z miejsca, w którym dorastałem. Jest częściowo inspirowana moimi własnymi przeżyciami. Jest próbą zebrania czegoś do kupy, chociaż wciąż nie jestem do końca pewny, tak naprawdę czego. Cały czas się tego dowiaduję. Trwa to już bardzo długo, bo "Wzgórze psów" jest aktualne i żywe w życiu czytelników od ośmiu lat – książka sprzedaje się do dziś i wciąż jest czytana. W moim własnym życiu też, bo najpierw było pisanie powieści, potem bardzo długo pisanie scenariusza, a w końcu realizacja serialu.
Dla mnie "Wzgórze psów" to najmroczniejsza historia spośród wszystkich, które stworzyłeś – przynajmniej, gdy porównuję ją z "Informacją zwrotną", "Ślepnąc od świateł" czy "Warszawianką". Obejrzałam serial, a przed naszą rozmową zaczęłam też czytać książkę. Zastanawiam się, co sprawia, że akcja osadzona w małych miejscowościach, w tym wypadku w Zyborku, sprawia, że historia kryminalna inaczej wybrzmiewa. Relacje między bohaterami są gęstsze, zaszłości z poprzednich pokoleń mają ogromny wpływ na to, co dzieje się w teraźniejszości.
- To, co mówisz, w pewnym sensie jest generalizacją. To nie jest tak, że małe miejscowości to są tylko miejsca, które są mroczne, klaustrofobiczne, nafaszerowane ukrytymi tragediami, horrorami, niedopowiedzeniem, przemocą. Staram się, paradoksalnie, być jak najdalej od tego. Irytuje mnie takie stawianie sprawy, że jest jakaś osobna planeta, która się nazywa prowincja. Napisałem książki o tym, ile mroku, tajemnicy jest w Warszawie. Jestem pisarzem, który notorycznie jest pytany, dlaczego niby tak nie lubię tego miasta, ale to nieprawda.
- Gdy opisujesz jakąś małą społeczność, jesteś w stanie lepiej złapać ją w swoim pisarskim świecie. Lepiej ustalić pewną zasadę działania tej rzeczywistości, skoro sama w sobie jest hermetyczna, zamknięta. Łatwiej jest wytworzyć poczucie izolacji. Co do "Wzgórza psów", nie wiem, czy jest typowym kryminałem. Nie wiem, czy umiałbym taki napisać. Owszem, to opowieść, w której pojawiają się dwie zagadki – jedna dotycząca przeszłości, druga teraźniejszości – i są one ze sobą splecione. Ale prawdziwą grozą i zbrodnią, która mnie interesowała, jest to, co dzieje się między ludźmi. Kiedy książka się ukazała, była zapowiadana przeze mnie i przez wydawcę jako kryminał. Wiele osób poczuło się rozczarowanych, bo ta książka nie ma konstrukcji typowego kryminału. To długa powieść, akcja momentami zwalnia, jest bardzo duży nacisk na psychologię, retrospekcje, odmalowanie świata. Warto podkreślić, że w serialu historia jest bardziej dynamiczna, ale nadal dobrze oddaje sens powieści.
Z Jackiem Borcuchem pracowałeś przy "Warszawiance", ale jestem ciekawa, jak twoje drogi się zeszły z Piotrem Domalewskim – współreżyserem i współautorem scenariusza.
- Po obejrzeniu "Cichej nocy", poczułem, że jego film bardzo zgrywa się z tym, o czym jest "Wzgórze psów". Zobaczyłem, że mamy coś wspólnego do opowiedzenia, że on rozumie tę opowieść. Wie, o czym to tak naprawdę jest. Jacek, mimo że od lat mieszka w Warszawie, pochodzi z małej miejscowości. Wszyscy ludzie zaangażowani w projekt od początku mieli to zrozumienie. Praca nad scenariuszem miała różne tempo – czasami zwalniała, czasami przyspieszała. Projekt wędrował przez różnych producentów, aż ostatecznie trafił do Izy Łopuch, co było ogromnym szczęściem, bo znamy się bardzo dobrze. Wspólnie zrobiliśmy już dwa projekty: "Ślepnąc od świateł" i "Warszawiankę". Na pewno będziemy dalej współpracować. Kiedy Iza przejęła opiekę producencką nad projektem, ostatecznie trafił do Netfliksa. To wszystko nabrało nowego tempa i bardzo przyspieszyło.
Książka jest dosyć obszerna. Jakie największe dylematy towarzyszyły ci w procesie adaptowania tej historii, tworząc scenariusz?
- Adaptowanie jest trudne, a adaptowanie swojej własnej książki jest jeszcze trudniejsze, bo wymaga pewnego psychologicznego ćwiczenia. Robiłem to już dwa razy: w przypadku "Ślepnąc od świateł" i "Wzgórza psów". Pisałem już scenariusz na podstawie własnej powieści. Przy "Informacji zwrotnej" robił to Kacper Wysocki. Bierzesz swoje skończone dzieło, które wymagało od ciebie ogromnej pracy i czasu, i nagle musisz je rozwalić, dekonstruować, a potem skonstruować z powrotem. Każda książka jest trudna do adaptacji. Często pojawia się stwierdzenie, że jakaś książka jest bardziej "filmowa", że rzekomo łatwiej się ją adaptuje. To złudzenie. Wydaje mi się, że tak mówi się o książkach z dynamiczną akcją czy wyrazistymi opisami. One mogą wydawać się łatwiejsze do zekranizowania, ale to nie oznacza, że adaptacja będzie prosta.
- Podstawową rzeczą jest przeniesienie myśli bohaterów na ruch. W książce jesteśmy w głowach bohaterów, w ich myślach, a na ekranie widzimy ich ruch. To jest sedno każdej adaptacji – przeniesienie myśli na ruch. We "Wzgórzu psów" szczególnie dużą rolę odgrywają myśli bohaterów, zwłaszcza Mikołaja, więc największym wyzwaniem było zdynamizowanie tej postaci. Uczynienie go bardziej aktywnym bohaterem, niż w powieści.
A jak wyglądało obsadzenie aktorów w poszczególnych rolach?
- To jest pytanie do rozmowy z Izą Łopuch, ale też z reżyserem castingu i innymi osobami zaangażowanymi w produkcję. To nie jest proces, w którym ja w pełni uczestniczyłem. Oczywiście, miałem swoje zdanie, dostawałem taśmy z castingu. Przy "Wzgórzu psów" byłem bardziej obecny w preprodukcji, niż przy moich wcześniejszych projektach. Byłem informowany o pewnych rzeczach, niektóre sprawy były ze mną konsultowane, ale nie jestem producentem tego serialu. Z Izą pracujemy bardzo blisko, ale jak wyglądał cały proces castingu, to dokładnie ci nie powiem.
Czasem jest tak, że pisze się scenariusz z myślą o konkretnym aktorze. Zastanawiałam się, czy tak było w twoim przypadku.
- Nie piszę w ten sposób. Owszem, czasami przyczepiam do postaci jakąś twarz, ale potem, kiedy postać zostaje zaadaptowana, często zapominam, kogo sobie wyobrażałem. Wydaje mi się, że reżyserzy, piszący scenariusz tak robią. Często jest tak, że tworzą role z myślą o konkretnych osobach. Tarantino wymyślił "Kill Billa", od początku mając na uwadze tylko Umę Thurman, właściwie trochę dla niej to zrobił. A scenarzyści, czy pisarze raczej nie mają takiego sposobu działania. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku drugiego sezonu czy kontynuacji.
A co decyduje o tym, że jesteś zadowolony z adaptacji swojej powieści?
- Poczucie, że po prostu nic bym w tym nie zmienił. Mam je przy "Wzgórzu psów". Mam poczucie, że ja i inni podjęliśmy dobre decyzje. Serial jest zawsze grą zespołową, a jeśli ktoś zapomina o tym, to szykuje sobie zgubę. To jest to uczucie, że tak miało być i nie wyobrażam sobie tego inaczej. Mam szczęście, bo zazwyczaj z projektów, które robię, jestem zadowolony. Sam jako autor, scenarzysta daję z siebie bardzo dużo. Nie lubię fuszerki. Ale jednocześnie jestem otwarty na głosy innych, współpracę. Mam też szczęście do osób, z którymi pracuję. "Wzgórze psów" zrobili bardzo pracowici i utalentowani ludzie.
Czytaj więcej: Gorące nowości w styczniu na Netflix. Jest polski akcent