Początek był wielką porażką
Cztery lata temu kamera go paraliżowała. Teraz już, Maciej Dębosz dobrze radzi sobie ze stresem na planie. Pomagają mu w tym dowody sympatii ze strony kobiet.
Jak zaczęła się Pana współpraca z serialem "W-11"- Wydział Śledczy?
- Pracowałem w policji, w jednostce specjalnej. Ścieżkę kariery miałem ściśle zaplanowaną. Doszedłem do stanowiska dowódcy plutonu szturmowego i miałem szansę na kolejny awans. Niespodziewanie pojawiła się propozycja zagrania komisarza w "W-11". Początkowo podchodziłem do tego nieufnie. Po zdjęciach próbnych, które okazały się totalną porażką, byłem przekonany, że praca przed kamerą jest nie dla mnie. Nie wiem, kto i na jakiej podstawie zdecydował się mnie zatrudnić.
Zdarzają się wypadki na planie?
- Pojawiają się czasem siniaki i stłuczenia. Tylko raz zdarzyła mi się naprawdę niebezpieczna sytuacja. Gdy kręciliśmy scenę na Wiśle i przeskakiwałem z jednej motorówki na drugą, a za nami płynęli operatorzy z kamerą. Gdyby nie udał mi się ten skok, to wpadłbym pod motorówkę operatorów i mogłoby się to dla mnie źle skończyć.
Czy historie, które śledzą widzowie serialu, przypominają te prawdziwe?
- Dla potrzeb serialu pomijamy czekanie na ekspertyzy, natomiast wszystkie praktyczne aspekty prowadzenia śledztwa są odwzorowane z pełnym zaangażowaniem. Na planie pracuje wielu policjantów i każdy z nas stara się, by to, co przedstawiamy, było jak najbardziej realne.
Jako aktor jest Pan rozpoznawalny. To działa na kobiety?
- Oczywiście! Gdy stoję na światłach, a obok w samochodzie siedzi kobieta, to zazwyczaj macha albo się uśmiecha. Zdarza mi się też, że prosi o wspólne zdjęcie.
Rozmawiała Ewa Pokrywa /akpa.