Woli grać z obcymi
Magdalena Popławska, czyli Agnieszka Kornatowska z serialu "Usta Usta", zdradza nam m.in., dlaczego nie lubi grać ani z siostrą Aleksandrą Popławską, ani z narzeczonym Bartkiem Topą.
- Zdążyła już pani stęsknić się za ekipą "Usta Usta"?
- No tak! Wszyscy bardzo się lubiliśmy, więc po tych dwóch czy nawet już trzech miesiącach "niepracy" zdążyłam za nimi zatęsknić. Będzie mi brakowało Agnieszki. To była fajna praca.
- Lubiła pani tę rolę?
- Bardzo. To jest zawsze wyzwanie dla aktora grać postaci, które są tak dynamiczne. Poznajemy Agnieszkę jako przykładną matkę i żonę, bardzo konwencjonalną, żyjącą w poukładanym świecie. Potem dowiadujemy się o jej młodości, bardzo burzliwej, kiedy była wręcz rewolucjonistką, buntowniczką. I rzeczywiście po kolejnej ciąży, gdy rodzi bliźniaczki i po romansie Krzysztofa, ona doprowadza się do skrajności, ten bunt w niej narasta. Wiadomo, że ludzie przystosowują się do różnych okoliczności i myślę, że Agnieszka tkwiąc w tym poukładanym życiu, jakoś się w nim odnajdywała. Ale mimo to, brakowało jej trochę szaleństwa i przez ten brak właśnie doprowadziła się na skraj. A potem będzie musiała wszystko na nowo sobie poukładać.
- Coś wyprostuje się w życiu Agnieszki?
- W stosunku do drugiej transzy wszystko będzie się prostować. Ale mimo starań Agnieszki i Krzysztofa to nie będzie takie łatwe. Pojawią się inne problemy. Będzie walka w sądzie, której największymi ofiarami, jak to zwykle bywa, są dzieci.
- Znajdzie w kimś oparcie?
- W jej życiu pojawił się nowy mężczyzna, grany przez Rafała Królikowskiego, i on będzie oparciem, ale przez moment, po czym jeszcze bardziej skomplikuje jej życie. Poza tym między Agnieszką a Oksaną jest pewien rodzaj wzajemnego zrozumienia, które dzięki różnym okolicznościom jeszcze się pogłębi.
- Cofnijmy się teraz trochę w czasie. Pamiętam panią z "Mroku"...
- Tak, to rzeczywiście mój pierwszy serial. Bardzo mile wspominam tę pracę. Wprawdzie wcześniej zrobiłam "Doskonałe popołudnie", ale dopiero praca przy "Mroku" z Jackiem Borcuchem i Michałem Englertem dodała mi trochę pewności siebie, tak czasem potrzebnej w tym zawodzie.
- A po "Usta Usta" jakieś nowe produkcje z pani udziałem się szykują?
- Na razie skupiam się na teatrze. Na wiosnę powinien wejść do kin "Lęk wysokości" Bartka Konopki. Zagrałam w nim drugoplanową rolę. Jeszcze nie widziałam tego filmu, więc nie wiem, jaki efekt, ale na pewno to będzie mocne i wzruszające kino.
- Chyba zawsze warto polecać filmy spoza nurtu komercyjnego... Ostatnio na "Prowincjonaliach" (Ogólnopolski Festiwal Sztuki filmowej - przyp. red.) otrzymała pani nagrodę za najlepszą rolę kobiecą w filmie "Dwa ognie", której przy okazji gratuluję.
- Dziękuję bardzo. Niekomercyjne kino nie musi tak zabiegać o widza, przymilać mu się, wiec może częściej pozwolić sobie na poruszanie trudnych tematów. Można eksperymentować.
- A jeśli chodzi o teatr...
- To mogę polecić "Kalimorfę" w reżyserii Marka Kality, która jest grana w Fabryce Trzciny. Bardzo mocny spektakl. Zresztą - niestety - na czasie, bo o dziewczynie, która została porwana przez zakochanego w niej mężczyznę. W Starej ProchOFFni z kolei gram "Taśmę" Michała Siegoczyńskiego. A przede wszystkim jestem w Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Ze względu na bezdomność - nie mamy jeszcze swojego miejsca - rzadko gramy w Warszawie. Częściej występujemy za granicą. Niebawem wyjeżdżamy do Moskwy, właśnie wróciliśmy z Tajpej.
- Jak tam w ogóle są odbierane te spektakle?
- W lutym w Paryżu w Theatre Odeon przez dwa tygodnie graliśmy "Koniec" Krzysztofa Warlikowskiego. Świetne recenzje, bardzo dobrze spektakl był przyjęty. Ale w Tajpej na Tajwanie to dopiero był odlot, widzowie reagowali bardziej egzotycznie. Z tego, co się dowiedziałam, potrafią masami spać podczas spektaklu albo w ogóle nie klaskać. U nas byli mocno zaangażowani. I to wbrew naszym obawom, ponieważ graliśmy tam "(A)pollonię" - sztukę o poczuciu winy, o ofierze, ale przede wszystkim o holokauście - która wydawała nam się dość odległą dla nich sprawą. A jednak bardzo ich spektakl poruszył. No i te owacje. Pierwszy raz przeżyłam coś w rodzaju katharsis podczas oklasków, kiedy aż popłakałam się - ze strachu, ze śmiechu i ze wzruszenia. A jeszcze ta masa ich, wyglądających dla nas tak samo, z tymi emocjonalnymi okrzykami, wznoszonymi falowo. Naprawdę niesamowite, "egzotyczne" wrażenia!
- A czy - choć w bazie filmpolski.pl mają panie różne miejsca urodzenia - z Aleksandrą Popławską łączy panią coś więcej niż zbieżność nazwisk?
- To moja starsza siostra. Faktycznie mam podany Słupsk jako miejsce urodzenia, nie tylko na tym portalu. Nie wiem, skąd się to wzięło, bo ja pochodzę ze Śląska, z Zabrza. To jest dobre świadectwo tego, jak informacje w mediach często są wyssane z palca.
- W "Zerze", w którym panie razem zagrały, widać było podobieństwo fizyczne...
- Podobno jesteśmy bardzo do siebie podobne. Chociaż na pierwszy rzut oka ja - wysoka, niebieskooka blondynka, a Ola drobna, ciemnooka szatynka. Ale w gestach, w mimice wychodzi podobieństwo.
- Czy zagrały panie razem jeszcze gdzieś poza "Zerem"?
- Tak, zagrałyśmy razem w spektaklu. W "Widzialnej ciemności" reżyserowanej przez Marka Kalitę. Grałyśmy tam siostry. Zresztą spektakl na podstawie książki pod tym samym tytułem Williama Goldinga, którego uwielbiam i polecam.
- Inaczej gra się z siostrą?
- Trudniej. Wolę grać z obcymi. Grając z obcymi, muszę się zdystansować, na pewne rzeczy nie mogę sobie pozwalać, a niestety z rodziną można sobie pozwolić na wszystko, co jest bardzo trudne. Więc wolę pracować z obcymi. Chociaż często obsadzają mnie z moim partnerem (Bartłomiej Topa).
- Czyli jednak da się?
- Ale za każdym razem nasz związek po prostu wisi na włosku (śmiech).
a.im.
ŚwiatSeriali.pl prezentuje najnowszą galerię zdjęć z planu "Usta usta".