"Usta Usta": Paweł Wilczak miał być... dyrygentem lub lekarzem
Paweł Wilczak, którego wkrótce oglądać będziemy jako Adama Dawidzkiego w kontynuacji serialu "Usta Usta", para się aktorstwem już prawie 35 lat i nie kryje, że granie w filmach i serialach - odkąd pamięta - było jego wielkim marzeniem... O mały włos nie zostałby jednak aktorem, bo rodzice mieli wobec niego zupełnie inne plany!
"Marzeniem mojej mamy było, żeby jeden z synów został... dyrygentem. Kochała muzykę, a dyrygent jej zdaniem to najdoskonalszy zawód w dziedzinie sztuki. Niestety, ani ja, ani brat nie spełniliśmy jej marzeń" - wyznał niedawno Paweł Wilczak, a pytany, czy aktorstwo było jego jedynym planem na życie, stwierdził, że myślał też o medycynie.
O ile zawodu dyrygenta Paweł Wilczak tak naprawdę nigdy nie brał serio pod uwagę, myśląc o swojej przyszłości, o tyle zostanie lekarzem rozważał naprawdę poważnie. Pochodzi z solidnej lekarskiej rodziny i kiedy w jego życiu nadeszła pora na zastanowienie się, co robić po ukończeniu liceum, w pierwszej chwili pomyślał właśnie o medycynie.
"Zdawałem dwa razy na Akademię Medyczną i, dzięki Bogu, nie dostałem się" - mówi.
"Nie wierzę, że zawód lekarza ma się w genach. W moim przypadku zupełnie się to nie sprawdziło. Tata był ginekologiem, mama pediatrą, brat też został medykiem... Ja myślałem o specjalizacji z radiologii i przez pewien czas chodziłem nawet do pomaturalnej szkoły radiologicznej. Tak naprawdę zawsze myślałem jednak o aktorstwie" - opowiadał w wywiadzie.
Paweł Wilczak nie kryje, że już w dzieciństwie zakochał się w... filmach i marzył, by w nich grać. Wuj aktora był właścicielem kina i pozwalał mu oglądać wszystko "jak leci". Paweł wolał siedzieć w kinie niż razem z kolegami biegać za piłką po boisku. Kino było jego największą miłością, więc kiedy został przyjęty do łódzkiej filmówki, czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Niestety, po ukończeniu studiów bardzo długo musiał czekać na to, by dostrzeżono w nim prawdziwego i zdolnego aktora. Nie mógł znaleźć pracy... Zdesperowany i rozgoryczony postanowił wyemigrować z Polski i szukać swojego szczęścia w innym kraju.
"Wyszedłem z założenia, że jeśli w Polsce nie mogę żyć z aktorstwa, to pojadę gdzieś na drugi koniec świata i będę robił cokolwiek, byle przeżyć" - mówi.
Po trzech latach tułaczki wrócił do kraju z mocnym postanowieniem, że weźmie sprawy w swoje ręce i sam zadba o to, by wreszcie zaistnieć jako aktor. Reżyser Wojciech Wójcik kompletował właśnie obsadę do "Ekstradycji". Poszedł na casting i tak dobrze "zamordował kolegę" podczas zdjęć próbnych, że natychmiast dostał rolę. To właśnie on - o czym nie wszyscy dziś pamiętają - brawurowo zagrał Jurija, bezwzględnego Ukraińca, kochanka Nadieżdy Tumskiej (Maria Pakulnis).
Prawdziwą popularność przyniósł jednak Pawłowi Wilczakowi dopiero udział w "Na dobre i na złe", a jego aktorską klasę potwierdziły później brawurowo zagrane role w "Kasi i Tomku", "Prawie miasta", "Ustach Ustach" i "Regułach gry".
Paweł Wilczak (w tym roku nominowany był do Orła za wybitną kreację w filmie "Pan T.") dziś przyjmuje tylko te propozycje, które wydają mu się interesujące i - jak mówi - warte zachodu. Aktorstwu, choć wciąż jest jego wielką pasją, nie oddaje już całego swego czasu i całej energii. Odkąd związał się z Joanną Brodzik i został ojcem, najważniejsza jest dla niego rodzina...