"Dziewczyny ze Lwowa": Ranczo po ukraińsku
Po obejrzeniu dwóch odcinków serialu o Ukrainkach, które przyjeżdżają do Polski szukać lepszego życia, nasuwa się tylko jedno pytanie: dlaczego im to zrobiliście?
Pierwszy odcinek "Dziewczyn ze Lwowa" był tak naszpikowany stereotypami, że oglądanie drugiego chciałam sobie odpuścić. Jednak dałam mu szansę. Niestety, serial ją zmarnował.
Tytułowe dziewczyny to cztery Ukrainki w różnym wieku. Jedna z nich, Swietłana (Anna Maria Buczek) mieszka i pracuje na czarno w Polsce i postanawia pomóc koleżankom i ściągnąć je tu w celach zarobkowych.
I tak poznajemy piękną i utalentowaną skrzypaczkę Uljanę (Anna Gorajska), która sprzedaje swój instrument , by zapewnić byt rodzicom i córeczce, bizneswoman z upadającą agencją modelek na głowie - Polinę (Magdalena Wróbel) oraz najmłodszą, ślepo zakochaną w swoim chłopaku-lekkoduchu Olyę (Katarzyna Ucherska).
Wszystkie kobiety są albo rozwiedzione, albo kochają nieodpowiednich mężczyzn. Bo kim jest Ukrainiec z serialu? Pijakiem, hulaką, nieszanującym kobiety draniem, któremu zależy tylko na seksie, który nie płaci alimentów, szybko wpada w furię, a w złości potrafi nawet uderzyć.
To tylko jeden z licznych stereotypów, jakie można zauważyć w "Dziewczynach...", a jest ich wiele. Polacy przyjmujący Ukrainki do pracy chcą je seksualnie wykorzystać lub są snobami, traktującymi przyjezdne gosposie jak ludzi drugiej kategorii.
Starsza pani, u której posprzątać ma Olya, wyciąga dziewczynę na badania w kierunku... chorób wenerycznych, partnerka bogatego adwokata stwierdza, że jedzenie, które gotuje Swietłana jest ohydne i tłuste. Te przykłady można mnożyć. Wyjątki stanowią tu mecenas Piotr (Krzysztof Stelmaszyk), w którym podkochuje się Swieta oraz starszy pan (Stanisław Brejdygant).
Ukrainki do Polaków również odnoszą się z dystansem, obojętnością, a czasem nawet wrogością. W drodze do Polski jedna z bohaterek mówi, że "Polacy to Słowianie, ale nie nasi", a kiedy tuż po przyjeździe i zakwaterowaniu zza ściany dobiegają odgłosy bójki u sąsiadów, bohaterki stwierdzają "Nie nasza sprawa, nie nasz kraj"...
Za "Dziewczyny..." odpowiedzialny jest ten sam duet Wojciech Adamczyk (reżyser) i Robert Brutter (scenariusz), co za "Ranczo". Widać to gołym okiem w podobieństwach pomiędzy serialami: poczuciu humoru, prowadzeniu akcji (trochę śmiesznie, trochę strasznie) dialogach, nawet po czołówce.
Niewątpliwym plusem jest dobór obsady. Role czterech głównych bohaterek kreowane są przez aktorki znane jedynie z epizodów. Buczek, Wróbel, Ucherska i Gorajska są przekonujące, zróżnicowane charakterologicznie, świeże i nieopatrzone.
Ciekawie został też obsadzony drugi plan. Wyróżnić należy przede wszystkim świetnego Józefa Pawłowskiego w roli cwaniaka Igora i komediową Martę Lipińską jako starszą panią z uprzedzeniami.
Niczego nie można zarzucić charakteryzacji. Ukrainki, a w szczególności najbardziej przebojowa z nich - Polina - wyglądają jak kobiety ze Wschodu (kolejny stereotyp?).
I choć serial w gruncie rzeczy jest zrealizowany w konwencji apetycznej lekkiej komedyjki, patrząc na naszych sąsiadów przez pryzmat narodowych kalek staje się lekko niestrawnym daniem.
Pewnie zaraz podniosą się głosy krytyków, stających w obronie "Dziewczyn...", jednak moja ocena po pierwszych dwóch odcinkach to:
4/10
Marta Podczarska