Karolina Gorczyca: Życie przerosło moje marzenia
Jest szczęśliwa i spełniona jako matka ponad dwuletniej Marysi oraz aktorka. Cieszy ją, że ma okazję grać bohaterki, które budzą pozytywne emocje. Czego chcieć więcej? To nie koniec świata!" miał bardzo mocne wejście.
Pani bohaterka uciekła sprzed ołtarza. Dlaczego Anka porzuciła chłopaka w takim momencie?
- To był związek wieloletni. Dobrze się znali, by wiedzieć czy do siebie pasują, czy nie. Jednak w ostatniej chwili Anka doznała jakiegoś olśnienia. Na szczęście, jak się okazuje, podjęła słuszną decyzję...
Bo w jej życiu pojawił się Paweł, mieszczuch i amant.
- Ale to jeszcze nie jest ten moment, w którym Anka szuka nowej miłości. Uczucie z czasem ją znajdzie. Ich wzajemne relacje na początku raczej przypominają wojnę domową. Anka i Paweł są jak dwa magnesy o jednakowych biegunach. Spektakularnie się odpychają (uśmiech). Ale kto się czubi, ten się lubi.
Anka jest dziewczyną, którą mogłaby Pani polubić?
- Jest mi z pewnością bliska, przez system wartości, którym kieruje się w życiu. Anka to altruistka skupiona na problemach innych. Jest uczciwa, sprawiedliwa, szczera i odważna. Dąży do celu i jest oddana swojej pasji.
Dość nietypowej, jak na kobietę.
- Dość, bo jest trenerką piłkarską. Skończyła AWF i zajmuje się również rehabilitacją dzieci. Osobiście nie mam zielonego pojęcia o futbolu. Powiedziałabym, że jestem raczej antyfanką niż fanką piłki nożnej (uśmiech).
Co Panią najbardziej uwiodło w scenariuszu?
- Zobaczyłam bohaterkę, jakiej wcześniej nie widziałam w żadnym projekcie serialowym. Byłam bardzo zaskoczona, że mogę zagrać dziewczynę, która jest... dresiarą. W dodatku robi wszystko, by być mało atrakcyjną. Bardziej przypomina Antka niż Ankę. Tak właśnie zwraca się do niej jeden z bohaterów. A to z kolei okazuje się atrakcyjne dla wielu mężczyzn.
A jak w zderzeniu z Anką wypada Ruda z "Czasu honoru". Trwa szósta seria.
- Obie bohaterki są specyficzne. Gdybym dziś dostała propozycję zagrania dziewczyny kipiącej seksapilem, nie wiem, czy dałabym sobie radę z taką rolą... Po raz pierwszy "Czas honoru" reżyseruje kobieta, Katarzyna Klimkiewicz. Bardzo podoba mi się jej spojrzenie. Nadaje relacjom bohaterów subtelności. Widzi niuanse, których mężczyzna nie dostrzegłby albo nie miałby odwagi zaproponować.
- Mogę jedynie zdradzić, że nie będę Rudą, która biega po łące z Władkiem, wdycha świeże powietrze, całuje się pod drzewem i delektuje wolnością. Czeka ich ciekawa, ale jednak nadal trudna historia, która odciśnie piętno na tej parze. Dopiero takie ekstremalne sytuacje, czas wojny, uświadamiają nam, że trzeba się cieszyć tym, co mamy.
O takim życiu, jakie dziś Pani wiedzie, marzyła mała Karolina?
- Doceniam swoje życie. Doceniam to, co mam. Nie wiem, czy o tym marzyłam. W pewnym sensie życie przerosło moje marzenia. Marzyłam o tym, aby być wolnym, szczęśliwym człowiekiem. Marzyłam o podróżach, o przygodach, które dziś mogę realizować dzięki swojej pracy. Moje marzenie o szczęściu spełnia moja córka.
- Naturalne endorfiny w osobie Marysi, niezmiennie?
Niezmiennie. A nawet więcej. Im większy kontakt z małym człowiekiem, tym więcej szczęścia i radości. Problemów też więcej, ale to są przyjemne problemy. Dziś mają słodki smak.
Rozm. Beata Banasiewicz