"Idol": Jest wulgarnie i tandetnie. Nie warto tracić czasu na nowy serial HBO Max
Serial "Euforia" wzbudzał wiele emocji, ponieważ twórca, Sam Levinson nie bał się podejmować trudnych i mrocznych tematów z życia amerykańskich nastolatków. Mimo, że problemy zostały ukazane w sposób patologiczny i przesadzony, to niosły za sobą przesłanie i zostawały z widzem na długo. Jak jest w przypadku "Idola"? Miało być mrocznie, wstrząsająco, kontrowersyjnie, a jest... tandetnie i wulgarnie. Jakim cudem ten serial wyszedł spod ręki tej samej osoby, która stworzyła wizualną perełkę z Zendayą w roli głównej?
O "Idolu" było głośno już parę miesięcy przed premierą. Media rozpisywały się o kontrowersjach wokół produkcji. Mówiono o tragicznych warunkach na planie, nagłych zmianach w scenariuszu oraz scenach, które miały przedstawiać "tortury seksualne". Można powiedzieć: marketing zrobił się sam. Nie od dziś wiadomo, że kontrowersja przyciąga i ekscytuje. Niektórzy twórcy wychodzą z założenia "nie ważne jak mówią, ważne, że mówią".
Czy tak samo było w przypadku najnowszego tworu Sama Levinsona? Można się jedynie domyślać. Jedno jest pewne - kontrowersje nie były naciągane. Być może tortur seksualnych w serialu finalnie nie umieszczono, ale oglądanie pierwszego odcinka to zdecydowanie tortura dla widza.
Twórcy obiecywali, że serial ukaże najmroczniejsze tajemnice Hollywood. "Idol" opowiada o początkującej piosenkarce, Jocelyn, która zostaje wciągnięta w świat sławy, przepełniony przemocą, seksem, nienawiścią. W roli głównej wystąpiła Lily-Rose Depp, a na ekranie partneruje jej Abel Tesfaye, znany jako The Weeknd.
To, że twórca nie wierzy w misję serialu widać już od pierwszych scen. "Idol" miał pokazać patologiczne zachowania ze świata Hollywood. Nie można nie odnieść wrażenia, że spojrzenie Sama Levinsona na to środowisko to nie krytyka, a rozkoszowanie się w destrukcyjnych decyzjach bohaterów. Oglądamy absurdalne sceny, w których lekceważy się sens pracy koordynatora ds. intymności na planie, osób, które w ostatnich latach są olbrzymim wsparciem dla aktorów.
Niektóre kwestie, wypowiadane przez bohaterów są oburzające i niepokojące. Już teraz głośno jest o scenie, w której Jocelyn mówi, że podoba jej się "vibe gwałciciela", bijący od postaci, granej przez The Weeknd. Po takiej wymianie zdań ma się wrażenie, że serial jest zobrazowaniem najróżniejszych fantazji seksualnych twórców.