Kacper Kuszewski: "Współczesnych tatuśków czasem to wszystko przerasta" [wywiad]
"Tatuśkowie", nowy serial na antenie Super Polsatu, opowiada o perypetiach czterech mężczyzn – przyjaciół. Każdy z nich ma inną, skomplikowaną sytuację rodzinną. Łączy ich to, że mają dzieci. Jak radzą sobie z problemami, co serial mówi o współczesnych mężczyznach i dlaczego czasem przerasta ich codzienne życie - w rozmowie z Interia opowiada Kacper Kuszewski – serialowy Czarek.
Katarzyna Sielicka: Serialowi "Tatuśkowie" to mężczyźni, którzy niezbyt dobrze radzą sobie z uczuciami. Czy pana zdaniem to cecha współczesnych mężczyzn czy ludzi w ogóle?
Kacper Kuszewski: - Myślę, że współcześni faceci generalnie z trudem sobie radzą ze zmieniającą się kulturową definicją mężczyzny. Jedną nogą tkwimy nadal w starych wzorcach, mężczyzna - pan domu, z piwkiem przed telewizorem podejmuje wszystkie ważne decyzje i karci dzieci za nieodrobione lekcje, albo mężczyzna - Don Juan lub mężczyzna - wieczny chłopiec, jak mu żona nie ugotuje i nie upierze, to sam nie da sobie rady.
- Tymczasem dziś facet musi umieć nakarmić dzieci, pobawić się z nimi, przewinąć niemowlaka, być autorytetem dla nastolatków, a więc być na bieżąco z internetem i najnowszymi technologiami, musi być wysportowany i modnie ubrany, mieć satysfakcjonującą i dobrze płatną pracę, ale też dużo czasu dla rodziny, powinien być "eko", ale również mieć dobry samochód, a do tego ma być równorzędnym partnerem dla swojej kobiety i, faktycznie, umieć z nią rozmawiać o swoich uczuciach, a jeśli trzeba, to nawet pójść razem na spotkanie z psychoterapeutą. Współczesnych tatuśków czasem to wszystko przerasta.
Czarek, którego pan gra, ma chyba najtrudniejszą sytuację ze wszystkich bohaterów. Dwie kobiety, trójka dzieci, same problemy. Mimo, że sam się tak urządził, wzbudza sympatię, a nawet współczucie. A czy pan lubi Czarka?
- Czarek to absolutnie uroczy facet. Ma tylko jedną wadę, nie umie nikomu odmówić. Chciałby spełnić wszystkie pragnienia swoich córek, byłej żony i obecnej partnerki, a że są one często nie do pogodzenia, wciąż pakuje się w straszne tarapaty.
Czy "Tatuśkowie" to męska wersja "Seksu w wielkim mieście"? Jakie męskie wzorce i postawy pokazuje ten serial?
- Główni bohaterowie reprezentują cztery odmienne typy. Aleks (Marcin Rogacewicz) to Don Juan, typ gwiazdy Instagramu, zamożny, pewny siebie prawnik, świetnie ubrany i zabójczo przystojny a jednocześnie niedojrzały emocjonalnie egoista, który nagle będzie musiał odnaleźć się w roli ojca. Tomasz (Phillippe Tłokiński) to typ uczuciowego romantyka idealisty, wdowiec, troskliwy ojciec uroczej sześciolatki, w dodatku weterynarz, który kocha zwierzęta i do tego wysoki blondyn - któraż kobieta nie straciłaby dla niego głowy? [śmiech] Czarek jest zaradny i empatyczny, ale nie umie być asertywny i nałogowo kłamie, dla swojej patchworkowej rodziny zrobiłby wszystko, co jego córki, była żona i obecna partnerka chętnie wykorzystują i owijają go sobie wokół palca.
- No, i wreszcie Władek, szwagier Czarka, najbardziej chyba zbliżony do polskiego stereotypu "tatuśka", trochę gburowaty, uważa, że wszystko wie najlepiej, prowadzi mały biznes, lokalną pizzerię, próbuje trzymać rodzinę twardą ręką, warczy na żonę i dzieci, ale w głębi serca to dobry facet, który nie umie mówić o swoich emocjach i na terapię małżeńską nie pójdzie za żadne skarby. Wszyscy czterej spotykają się niemal co wieczór w pizzerii Władka przy piwku, żalą się na swoje problemy z rodziną, doradzają sobie, a czasem żartobliwie dogryzają, jak to kumple.
Widzowie Polsatu oglądali was także w innych produkcjach stacji. Jaka atmosfera panowała na planie "Tatuśków"?
- Atmosfera była bardzo dobra. Twórcy serialu świetnie dobrali obsadę, nie tylko pod względem aktorskim, ale też "ludzkim" - dobrze nam się pracowało, znakomicie się rozumieliśmy, nie było żadnych konfliktów czy napięć. Dotyczy to nie tylko aktorów, ale całej ekipy. Czasem jednak było nam ciężko, to nietypowy serial - codzienny, więc odcinków jest dużo, a jednocześnie trwają one, jak w serialu fabularnym, ok. 45 min, więc mieliśmy ogrom pracy do wykonania. W dodatku scenariusz był bardzo dobrze napisany i zależało nam, żeby jak najlepiej zagrać nasze sceny, a to wymaga czasu, którego mieliśmy bardzo mało. Pracowaliśmy pod dużą presją, często po 13-14 godzin na dobę, z krótką przerwą na obiad, cały czas przed kamerą, w najwyższej koncentracji. To bardzo wyczerpujące, zwłaszcza, że po powrocie do domu musieliśmy jeszcze uczyć się tekstu na kolejny dzień.
- Jeśli dodamy do tego fakt, że w obsadzie jest bardzo dużo dzieci w wieku przedszkolnym, które na planie są trudnym do ujarzmienia żywiołem, a także nagrywanie wielu scen w plenerach, w dokuczliwym upale, deszczu lub przenikliwym zimnie, to trudno się dziwić, że czasem kończyła się nasza wytrzymałość i robiło się nerwowo (śmiech). Mimo to ogólne wrażenia są pozytywne, wszyscy lubimy ze sobą pracować i mamy nadzieję, że serial spodoba się widzom i zagości na antenie Polsatu na dłuższy czas.
Nad jakimi projektami pracuje pan obecnie? Gdzie będziemy mogli pana oglądać?
- Po półtorarocznej przerwie, spowodowanej pandemią, wracają do życia spektakle teatralne, w których gram, z czego ogromnie się cieszę! Wznowić przedstawienie po tak długiej przerwie nie jest łatwo, trzeba przypomnieć sobie tekst, spotkać się na próbach, emocje są niemal takie, jak przed premierą. Ostatnio skupiałem się głównie na tym. Znowu gram "Wykrywacz kłamstw" w warszawskim teatrze Capitol i "Lekko nie będzie" w Teatrze Kamienica, oba spektakle jeżdżą też po Polsce, podobnie jak "Lista męskich życzeń" w reżyserii Artura Barcisia. Szczególnie gorąco polecam państwu znakomity muzyczny spektakl "Nowy Jork. Pohibicja" na małej scenie Teatru Roma, który także gramy na wyjazdach. Koncertuję też z moim recitalem "Album rodzinny" i powoli przymierzam się do nowego solowego projektu muzycznego.