Lubię sobie pomykać
W serialu "Szpilki na Giewoncie" Dorota Pomykała gra góralkę Lucynę i... świetnie radzi sobie z gwarą. - To dlatego, że mam rozśpiewaną rodzinę, której zawdzięczam dobry słuch! - wyjaśnia. Jest nie tylko aktorką, lecz także wyrozumiałym nauczycielem. Gdy studentowi coś nie wyjdzie, zamiast ganić, mówi po prostu: - Fantastycznie, ale spróbuj jeszcze raz, inaczej.
W kilku słowach: Urodziła się w urokliwym Świerklańcu w powiecie tarnogórskim, życie zawodowe związała zaś z Krakowem. To tam najlepiej się czuje. No dobrze, kocha także dalekie podróże - i to wszędzie, gdzie się da! Występowała w Piwnicy pod Baranami. Teraz pracuje w Starym Teatrze. Od 1992 r. prowadzi z Danutą Owczarek Studio Aktorskie "ART - PLAY" i Policealną Szkołę Aktorską w Katowicach. Znana z filmów "Aktorzy prowincjonalni", "Wielki Szu", "Chce mi się wyć", a także z seriali "Blondynka", "BrzydUla" i "Szpilki na Giewoncie".
Rozmowa z Dorotą Pomykałą robi wrażenie. Nie tylko dlatego, że ta doskonała aktorka i ceniony pedagog potrafi tak barwnie opowiadać o swojej pracy. Przede wszystkim zachwyca jej podejście do życia, uśmiech, szczerość i bezpośredniość. Nic dziwnego, że zarówno widzowie, jak i sami górale pokochali ją za rolę Lucyny w "Szpilkach na Giewoncie".
Aktorstwo i nauczanie innych tego zawodu to dwie zazdrosne o siebie pasje, czy też raczej takie, które potrafią współistnieć?
- Najtrudniejsze jest przestawienie się z jednego świata do drugiego. Mogę długimi okresami nie grać i nie przeszkadza mi to, nie siedzę, nie psioczę, nie lamentuję, nie wydzwaniam, że taka jestem biedna i nieszczęśliwa. Dobrze czuję się sama ze sobą i mam co robić. Natomiast gdy biorę się do grania, to przestaję spać, jeść, właściwie świat się dla mnie nie liczy. Na maksa wchodzę w postać. A uczenie? Bywa, że gdy jadę do swojej szkoły na Śląsku, to zastanawiam się, jak wytrzymam. Jednak gdy wchodzę, gdy zaczynam rozmawiać ze studentami i zauważam, że jestem im tak ogromnie potrzebna, od razu wstępują we mnie nowe siły.
W pani szkole kształciło się wiele znanych osób. m.in. Sonia Bohosiewicz i Magda Kumorek. Podobno ma pani interesujące metody nauczania, otwierania aktorów. Jak pani podchodzi do studentów?
- Kocham ludzi, staram się zachowywać prawdziwie, aby mieli do mnie zaufanie. Nigdy nie krytykuję, a gdy coś mi nie pasuje, mówię: "fantastycznie, ale spróbuj jeszcze raz, inaczej". Sama wiem, jak boli krytyka, co to znaczy drgać na tych czułych strunach. Wiem, co czuje aktor, gdy ktoś traktuje go źle. W mojej szkole robię ćwiczenia, które uwalniają energię. Przez kilka pierwszych miesięcy moi studenci nie mówią, tylko grają ciałem.
Co jeszcze daje pani w życiu szczęście i spełnienie?
- Bardzo cieszą mnie spotkania z rodzicami. Czuję się szczęściarą, że ich mam i mogę z nimi przebywać, rozmawiać. Moją wielką pasją są podróże, szczerze mówiąc, mam fioła na tym punkcie. Nawet gdy jestem w Krakowie, to myślę, w którym hotelu zamieszkać, aby było inaczej (śmiech). Ostatnie lata mojego życia to głównie jeżdżenie. Poznań, Warszawa, Wrocław, teraz Zakopane. Ciągle gdzieś jadę. Pomykam...
A gdzie najchętniej pani "pomyka"?
- Uwielbiam Kretę. W ciągu wakacji potrafię tam być ze trzy razy, bo tak za nią tęsknię. Byłam tam już chyba 25 razy, choć to taka malutka wyspa. Nigdy nie siedzę w kurorcie, od razu biorę auto i podróżuję. Nocuję, gdzie się da, bo zawsze mam przy sobie szczoteczkę do zębów.
Nie boi się pani?
- Nie. Grecy, zwłaszcza z gór, są gościnni i szczerzy. Kocham te ich szczere oczy, bo one w ogóle nie cyganią. Tam jest wszystko proste i czyste. W górach ludzie mają pootwierane domy, babcie w czerni dziergają serweteczki, panowie siedzą w knajpkach i popijają uzo. Z reguły ci ludzie są bardzo otwarci i przyjaźni.
Chciałaby pani zamieszkać wśród tych ludzi na stałe i przez okrągły rok cieszyć się słońcem?
- Nie myślę o przyszłości. Koncentruję się na dniu dzisiejszym, na tym, że jest piękny zimowy dzień, rozmawiamy sobie, a przed chwilą byłam na sesji, która się udała. Skupiam się na pożeraniu chwil, które mi się zdarzają, bo one nie przyjdą drugi raz. I nie dlatego, że tak Szymborska pisała, ale dlatego, że tak naprawdę myślę. Czasami mówię do mamy: - Nikt nam nie gwarantuje jutra, patrz jak dobrze jest tu i teraz. Nie złość się na tatę (śmiech).
Co stawia pani w życiu na pierwszym miejscu?
- Najważniejsze jest dla mnie zdrowie, w drugim rzędzie jest miłość, a pieniądze gdzieś dopiero później. Moim największym marzeniem jest być zdrową. To start do wszystkiego. A resztę traktuję jak przygodę, która może mi się przydarzyć lub nie.
Czy taką właśnie przygodą była w pani życiu słynna Piwnica pod Baranami?
- Tak, to była cudowna przygoda. Już w szkole razem z koleżanką marzyłyśmy, aby pracować z Markiem Grechutą. A jedyną drogą, aby to osiągnąć, była Piwnica pod Baranami. Gdy człowiek jest młody, to nie widzi przeszkód. Właśnie na takiej zasadzie poszłyśmy do Piotra Skrzyneckiego. Wtedy, gdy chciało się wystąpić w Piwnicy, to trzeba było spotkać się z Piotrem i powiedzieć, o co chodzi. On robił próbę i dopuszczał, lub nie. A potem był już krok, aby pójść do Marka i powiedzieć, że chcemy z nim pracować. I udało się.
Marek Grechuta specjalnie dla pani napisał piosenkę "Śpiewające obrazy".
- Tak, Marek postrzegał mnie jako osobę delikatną, eteryczną, wrażliwą. Taką, jaka się chowałam przed światem. A on to "wyciągnął" i światu pokazał. A jeśli chodzi o Piwnicę, to szybko się zorientowałam, że nie będę drugą Ewą Demarczyk i odechciało mi się śpiewać. Bo albo tak wysoko, albo wcale.
Obecnie można panią oglądać m.in. w serialu "Szpilki na Giewoncie", gdzie gra pani góralkę Lucynę. Czy to właśnie doskonały słuch pozwolił Pani tak wiarygodnie posługiwać się gwarą?
- Mam rozśpiewaną rodzinę, więc już z domu wyniosłam "ucho, które słyszy". Ale to nie wszystko. Ja bardzo lubię górali i czuję się jedną z nich, mimo że jestem Ślązaczką. Uwielbiam z nimi rozmawiać. Gdy przebywam wśród nich, błagam, aby ze mną gadali, bym mogła chłonąć ich mowę.
Serial kręcony jest w Zakopanem. Tak piękne plenery to chyba też wyjątkowo miła sprawa?
- Kontakt z przyrodą zawsze był dla mnie ważny. W Krakowie, gdy nie miałam samochodu, to wsiadałam w autobus i jechałam do Tyńca, aby popatrzeć na rzekę, zagapić się na drzewa. I właśnie tak budować szczęście, a nie przez kupienie nowego domu czy ciucha. A Zakopane to rzeczywiście wyjątkowe miejsce. Pamiętam, gdy kiedyś Maciek Kozłowski siedział na tarasie domu, gdzie cały czas trwały zdjęcia do serialu, i powiedział: - Dorotko, jak ja lubię tak patrzeć. Jak ja kocham te góry. My tam nie baliśmy się takich wzniosłych słów jak kocham góry.
Jakie losy czekają Lucynę w kolejnych odcinkach "Szpilek na Giewoncie"?
- Pewnie jakiś kawaler pojawi się na horyzoncie, ale jak się już pojawi, to dobrze byłoby, aby na stałe. Nie tak, jak kombinują młodzi - dziś ten, jutro tamten. Wolałabym, aby Lucyna reprezentowała taki życiowy konstans, żeby była jak te góry, jak Zakopane właśnie, czyli taką stałą wartością. Chciałabym przez postać Lucyny pokazać widzom, że nadal istnieje coś takiego, jak wartość, zasady, moralność. Bo czuję, że przez Lucynę można coś o wartościach mówić. Lucyna nic nie musi, a wszystko może. Jest prosta, szczera. Jak się złości, to tupie nogami, a jak wymyśli, że uratuje świat, to wierzy w to i angażuje się na sto procent.
Rozmawiała Edyta Karczewska-Madej.