"Jest we mnie góralka"
W "Szpilkach na Giewoncie" Dorota Pomykała gra mocno stąpającą po ziemi, uczuciową Lucynę. Tak wiarygodnie, że górale mówią o niej: "Tyś juz jest noso".
W "Szpilkach na Giewoncie" posługuje się Pani tak perfekcyjną góralszczyzną, jak osoba urodzona na Krupówkach.
- Krucafuks, to dla mnie wielki komplement! Ostatnio kręciliśmy scenę pod Gubałówką, przy straganach. W pewnej chwili jakaś turystka, myśląc, że to ja sprzedaję, pyta mnie o coś. To i to w takiej jest cenie, godołak, dla żartu udając sprzedawczynię. Klientka w ogóle nie zorientowała się, że żartuję, a góralka zza lady powiedziała mi za chwilę: "Luca, tyś jest juz noso, a za śtery rocki bedzies juz naso kompletnie". Nie jestem z gór, ale kocham ten kawałeczek świata.
Ma tam Pani swoje szczególnie ukochane miejsca?
- Uwielbiam Gubałówkę, bo stamtąd blisko jest niebo, a naprzeciw widać Giewont. Jak jeszcze mieszkałam w Krakowie, starałam się być tam jak najczęściej. Osłuchałam się z góralszczyzną. A ucho mam muzykalne, bo pochodzę z bardzo rozśpiewanej śląskiej rodziny, w dodatku moja mama ma zdolności parodystyczne, więc w dzieciństwie zawsze nas w ten sposób zabawiała.
To dzięki temu muzykalnemu uchu pewnie by się Pani nawet japońskiego lub chińskiego nauczyła...
- Kiedyś jechaliśmy ze Starym Teatrem do Japonii. Pomyślałam, że na pewno zdarzy się okazja, żeby tam wygłosić przemówienie w języku gościnnych gospodarzy. Przyjaciele Japończycy pomogli, nauczyłam się tych dziwnych dźwięków na pamięć. Podobno gadałam tak, że pytano, czy studiuję japonistykę... Chyba mam talent do języków dany z góry, bo moje zasługi w tym zakresie są marne.
Mnie by zajęło lata, żeby nauczyć się tak mówić, czy to po japońsku, czy po góralsku...
- Jak tylko dowiedziałam się, że mam w serialu używać podhalańskiej gwary, jeździłam do Zakopanego, chodziłam po knajpkach, gadałam z ludźmi, zaprzyjaźniałam się z panem parkingowym. Próbowałam rozmawiać z nimi po góralsku. Wiedziałam, że są wyczuleni na ceprów, więc tłumaczyłam, że jestem aktorką. Jakoś, powoli, zyskiwałam ich sympatię.
Lucyna przeżywa w "Szpilkach" różne perypetie, również sercowe, a przy tym jest bezpośrednia i prostolinijna. Lubi Pani tę postać?
- Ona mnie raduje, właśnie dlatego, że jest w niej prostota. Jak chce przywalić - przywala, jak chce prawdę powiedzieć - powie. Dziś coraz mniej takich ludzi - wszyscy tylko mizdrzą się, przechytrzają. A ona nie! Prosta baba, choć nie prostacka. Starałam się dać jej dużo humoru i wdzięku. Tacy są górale. I wcale mnie nie smuci, że ona przegrywa bitwę o Michała. Bo mnie się podoba właśnie to, że ona jest sama.
Wielu aktorów chwali się, że przygotowała ich Pani na studia aktorskie. To zacne nazwiska.
- Rzeczywiście, przez moje katowickie Studio Aktorskie "Art. Play" przewinęło się sporo dzieciaków, m.in. Agata Buzek, Ania Guzik, Magda Kumorek, Łukasz Simlat, Sonia Bohosiewicz, jej siostra Maja, Arek Janiczek. Byli też u nas reżyser Magda Piekorz i pisarz Wojtek Kuczok. Na Śląsku jest wiele talenciorów. Cóż ja? Ja tylko siedzę z nimi i proszę, żeby się na egzaminie nie bali Seniuk, Globisza, Stuhra czy innych profesorów. To tylko ludzie, mówię. Na ziemi nie ma bogów.
Rozmawiała Dorota Chodynecka