"Sługa narodu": W krzywym zwierciadle? Czy władza powinna bać się serialu Polsatu? [recenzja]
Przerysowuje, pokazuje świat polityki w niemal komiksowy sposób, to tylko serial. Ale czy na pewno? W wielu scenach "Sługi narodu" Polacy zobaczą sytuacje, które, choć rodem z sitcomu, do złudzenia przypominają naszą ojczyźnianą rzeczywistość. Śmiech przez łzy, a może przestroga dla współczesnych rządzących?
Czego boję się najbardziej oglądając polski serial komediowy? Żenady. Na szczęście w produkcji Bielińskiego nie ma scen, które przyprawiają nas o ciary, nie powtarzamy sobie też co chwilę "dlaczego znowu to zrobili w polskim serialu?". Jest lekko, bywa zabawnie, 20 minut odcinka mija w mgnieniu oka, a cliffhangery na końcu każdego epizodu sprawiają, że historia zaczyna wciągać.
Produkcja Okiła Khamidova to nie "drudzy Kiepscy", poziom absurdu jest tu kilka pięter niżej, a dowcip nie trafia widza pięścią w twarz. Sam Wołodymyr Zełenski, który w pierwowzorze wcielił się w głównego bohatera, ocenił polski serial jako "fajny i cieszy się, że go zrobiliśmy" - przekazał w wywiadzie dla Interii Khamidov.
Tytułowy sługa, Ignacy (36-letni rozwodnik, sfrustrowany nauczyciel historii, który trochę przypadkowo zostaje prezydentem Polski) od początku wzbudza naszą sympatię. Jest zagubiony, jakby nieobecny, postawiony w nowej roli głowy państwa nie wyzbywa się szczerości i prostolinijności, przez co zdobywa sobie sympatię. Dokładnie tak samo, jak grający go Marcin Hycnar, który, albo nie wychodzi z roli podczas wywiadów, albo jest łudząco podobny do swojego bohatera prywatnie.
Nie brakuje świetnych drugoplanowych postaci: Sławomir Orzechowski jako ojciec Ignacego daje popis, pokazując jak stereotypowy Polak zachowałby się w sytuacji, gdy jego syn z dnia na dzień zostaje głową państwa, załatwiając stanowiska połowie osiedla. Natomiast Krzysztof Dracz jako premier jest sługą uniżonym sługi narodu.
Choć to format ukraiński, znakomicie dostosowano go do realiów polskich, a w odróżnieniu od wierniejszej oryginałowi rosyjskiemu, wcześniejszej adaptacji Polsatu - "Kuchni" - humor i dialogi nie są po prostu przetłumaczone, pokuszono się o nawiązania do rodzimej sytuacji politycznej czy kultury. Tym samym niejeden polityk będzie mógł odnaleźć w "Słudze..." siebie. Tylko czy ten portret dostrzeże i nie uzna go za komediowe krzywe zwierciadło?
W serialu nie uniknięto obsadowych oczywistości jak Izabela Dąbrowska jako "wredna baba" (w tym przypadku dyrektorka liceum, przełożona głównego bohatera), która zawsze wychodzi jej koncertowo. Nie zabrakło też wyskakującego już z lodówki (i każdego serialu) Tomasza Karolaka, na szczęście w pierwszych trzech odcinkach wyłącznie w gościnnej roli byłego prezydenta.
Krótka forma, nieopatrzone twarze w rolach głównych, lekkostrawna treść okraszona humorem, czynią ze "Sługi narodu" całkiem smakowity kąsek, który w ramówkowym menu może skusić wielu głodnych przyzwoitej rozrywki widzów.