SkyShowtime
Ocena
serialu
8,1
Bardzo dobry
Ocen: 77
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Marcin Zarzeczny na planie międzynarodowej produkcji. Zdradza kulisy serialu "Agencja"

Marcin Zarzeczny niedawno wystąpił w międzynarodowym serialu "Agencja", który można obecnie oglądać na SkyShowtime. W rozmowie z Interią aktor opowiedział o przygotowaniach do roli, pracy z reżyserem Joe Wrightem oraz doświadczeniu gry u boku hollywoodzkich gwiazd takich jak Michael Fassbender czy Richard Gere.

Marcin Zarzeczny: kariera

Marcin Zarzeczny to polski aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, urodzony 11 grudnia 1984 roku w Kraśniku. Jest absolwentem Studium Aktorskiego im. A. Sewruka przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie (2006) oraz Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.

Występował w najpopularniejszych polskich serialach, takich jak "Ojciec Mateusz", "Singielka", "Komisarz Alex" czy "M jak miłość". W ostatnim czasie mogliśmy go oglądać m.in. w "Raporcie Pileckiego" czy drugiej części "Fuksa". O Zarzecznym zrobiło się głośno za sprawą występu w międzynarodowej superprodukcji.

Reklama

"Agencja" opowiada historię Martiana (Michael Fassbender), agenta CIA, który musi porzucić dotychczasowe życie pod przykrywką i wrócić do Londynu. W serialu wystąpili również Jeffrey Wright, Jodie Turner-Smith i Richard Gere. Zarzeczny pojawił się w 2, 3 i 7 odcinku w roli Alexeia Orekhova. Z okazji premiery, która odbyła się 10 lutego na platformie SkyShowtime porozmawialiśmy z aktorem o występie w "Agencji".

Marcin Zarzeczny na planie "Agencji". Jak pracowało mu się z Michaelem Fassbenderem?

Justyna Miś, Interia: Jak rozpoczęła się twoja przygoda z serialem "Agencja"?

Marcin Zarzeczny: - Mieliśmy tygodniowe próby przed wejściem na plan zdjęciowy, a wcześniej ogólne przygotowania. Najpierw odbywały się castingi. Moim pierwszym zadaniem było nagrać self-tape'a, a potem zostałem zaproszony na spotkanie na żywo w Londynie z reżyserem pierwszych dwóch odcinków, Joe Wrightem, oraz z reżyserkami castingu. Nie mogłem wtedy polecieć do Londynu, bo akurat zakończyłem zdjęcia do drugiego sezonu "Klangora" i postanowiłem zrobić sobie prezent – wyjazd do Hiszpanii, by przejść fragment Camino de Santiago. Pojechałem tam zresztą z mamą. Właśnie wtedy, gdy mnie zapraszano na spotkanie w Londynie, ja miałem być w Hiszpanii. Po powrocie, dosłownie 10 godzin później, miałem spotkanie z reżyserem na Zoomie. Nie poszło ani dobrze, ani źle. Nie wiedziałem, jak to ocenić. Myślę, że to dlatego, że byłem jeszcze w trybie tej 10-dniowej podróży – dla mnie bardzo ważnej, bo spędziłem ją z mamą. Ja mieszkam w Warszawie, moi rodzice nie, więc to był dla mnie naprawdę wyjątkowy i cenny czas. Nie miałem jeszcze wtedy przestrzeni na refleksję nad tym wyjazdem. Na końcu rozmowy reżyser, Joe, zapytał mnie, czy mogę przyjechać do Londynu. Pięć dni później pojawiłem się tam na castingu na żywo. Wtedy już zrozumiałem lekcję z podróży, zamknąłem tamten etap. Miałem przestrzeń, żeby skupić się na roli. Casting poszedł bardzo dobrze.

Wspomniałeś o Joe Wrightcie. Ja uwielbiam jego filmy – "Dumę i uprzedzenie", "Pokutę" i tak dalej. Jakim jest reżyserem? Jak ci się z nim pracowało?

- Joe jest niesamowicie żywym człowiekiem. Kiedy obserwowałem go w pracy, miałem poczucie, że wypuścił swoje dziecko na wolność – był pełen radości, pasji i entuzjazmu. Czułem się, jakbyśmy razem byli w piaskownicy i lepili najwspanialsze figury z piasku. Joe jest reżyserem pierwszych dwóch odcinków, więc moja praca zaczęła się od spotkania z nim już na castingu. Potem pracowaliśmy razem podczas tygodnia prób, pierwsze zdjęcia również miałem właśnie z nim. Jednym z najbardziej zaskakujących i zachwycających momentów było dla mnie wejście do studia, w którym mieści się siedziba tytułowej agencji. Jak tylko przekroczyłem próg, zbierałem szczękę z podłogi – skala tej scenografii była ogromna. Drugą rzeczą, która mnie zaskoczyła, była muzyka. Joe ma niesamowitą potrzebę tworzenia fajnej, energetycznej atmosfery na planie. Często jeszcze przed pierwszym klapsem, włącza muzykę. Na początku nie wiedziałem, skąd ta muzyka jest, a potem okazało się, że to właśnie Joe, ot tak, puszcza sobie swoje playlisty ze Spotify. Pomyślałem wtedy, że może to taki standard na planach w Wielkiej Brytanii (śmiech).

- Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że Joe ma w sobie ogromną empatię. Gdy kręciliśmy trudne sceny przesłuchań z drugiego odcinka, w przerwie między ujęciami podszedł do mnie i powiedział  'Marcin, wiem, że to cię bardzo dużo kosztuje'. Albo w trakcie innej sceny było mu mnie szkoda i powiedział: 'To już, nie kręcimy więcej na Marcina, teraz tylko na drugiego aktora'. Spojrzałem na niego zawiedziony i rozczarowany. Mimo że to były bardzo dramatyczne sceny, pełne bólu, cierpienia i wołania o ratunek, to mnie się świetnie pracowało.

Jak się przygotować do takiej sceny przesłuchania? Fizycznie, psychicznie i aktorsko.

- Fizycznie - miałem tydzień prób ze wspaniałą ekipą kaskaderów. Zaczynam od tego, bo to prostsza część odpowiedzi. Jeśli chodzi o przygotowanie aktorskie, pracuję metodą Ivany Chubbuck, której jestem licencjonowanym nauczycielem w Polsce, Czechach i na Słowacji od kilku lat. Ta technika pozwala na postawienie znaku równości między tym, co przeżywa postać, a moim własnym życiem. Dzięki temu mam konkretne narzędzia, żeby jak najlepiej się przygotować. Jeden moment szczególnie zapadł mi w pamięć. To było wtedy, gdy po raz pierwszy przymierzyłem kostium więźnia. Przyszła do mnie myśl o moim dziadku, który podczas wojny był więźniem kilku obozów pracy. Powiedziałem do kolegi, drugiego kaskadera i aktora, zresztą Polaka, który również gra w tej scenie, że ten kostium mi coś przypomina. A on na to: 'Jakbyś był więźniem z czasów drugiej wojny światowej'.

- W tym momencie przyszły do mnie historie mojego dziadka. Poczułem, że to jest dla mnie dodatkowe paliwo, coś, z czego mogę korzystać w trakcie tej sceny. Już wcześniej byłem świetnie przygotowany – odrobiłem swoją pracę domową – ale kiedy wchodziłem w ten najtrudniejszy moment i poczułem w ciele, że jestem gotowy, nagle uświadomiłem sobie, że to dopiero połowa mojego potencjału, bo oto pojawiła się ta osobista historia. Miałem moment zawahania, ale powiedziałem sobie, że chcę w to wejść. To było naprawdę coś potężnego. Pozwoliłem sobie przeżyć tę historię, bo przecież ona we mnie istnieje. Mój dziadek nie jest wcale tak odległym pokoleniem. To doświadczenie aktorskie było dla mnie niezwykle ciekawe.

Serial miał już premierę w innych krajach. Czy docierają do ciebie recenzje, opinie krytyków i widzów?

- Otrzymuję wiadomości od widzów z różnych stron świata: ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec, Wielkiej Brytanii... To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie - jednocześnie naprawdę wspaniałe. To też ciekawy efekt globalizacji. Możemy na bieżąco obserwować, co dzieje się na drugim końcu świata i się szybko komunikować. Od momentu premiery mocno śledziłem, jak serial jest odbierany, co piszą krytycy w Stanach i Wielkiej Brytanii. Oczywiście opinie są różne, ale myślę, że to naturalne. W końcu po obejrzeniu tylko trzech pierwszych odcinków nie zna się jeszcze całej historii. Nie ma pełnego obrazu tych dziesięciu epizodów.

"Agencja" jest wypełniona hollywoodzkimi aktorami. Michael Fassbender, Jeffrey Wright, Richard Gere... Jacy oni są?

- Jeffrey'a poznałam na imprezie, którą zorganizował Michael dla całej ekipy. Zamieniliśmy kilka słów. Od razu dało się wyczuć, że wszyscy na planie dbają o dobrą atmosferę. Mówię to w kontekście całej ekipy. Jesteśmy bardzo uważni na siebie, mamy do każdego duży szacunek. To daje poczucie prawdziwego partnerstwa. Z Michaelem spotkałem się kilka razy, bo graliśmy razem – między innymi w scenie przesłuchania oraz w siódmym odcinku. Zawsze były to bardzo dobre spotkania. Michael jest nie tylko aktorem, ale też jednym z producentów serialu, więc był bardzo obecny w procesie tworzenia. Pamiętam, jak kręciliśmy jedną scenę – siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole i między ujęciami przybijał mi żółwika. Po zakończeniu sceny powiedział, że podziwia moje zaangażowanie, a potem uściskał.

- Z kolei z Richardem... Pierwszy raz zobaczyłem jego nazwisko na liście obsady na dwa dni przed naszą wspólną sceną. Wcześniej nie wiedziałem, że gra w tym serialu. Wchodząc na plan miałem w sobie sporo lęku, czy poradzę sobie wśród tylu utalentowanych ludzi. W końcu nie chodziło tylko o aktorów, ale też o reżyserów odcinków i reżyserki castingu, które pracowały przy takich produkcjach jak "Biedne istoty", "Faworyta" czy "Diuna 2". Miałem więc moment zawahania – czy to, co umiem, jest wystarczające? Ale zaraz potem przypomniałem sobie, że już wcześniej przez to przeszedłem i że nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Spotkanie z Richardem było fantastyczne. Powiedział mi, że przez tydzień kręcili sceny przesłuchań, ale z drugiej perspektywy. Dostałem od niego mnóstwo ciepła. To wszystko było dla mnie wspaniałą lekcją. Często mam pewne wyobrażenia, ale okazuje się, że za każdym autorytetem w rzeczywistości stoi człowiek, który ma określone wartości. Możemy się polubić lub nie, ale akurat te wszystkie spotkania były wspaniałe.

Czytaj więcej: Wystąpił w nowej edycji "LOL: Kto się śmieje ostatni". Zdradził, czego obawiał się najbardziej

swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy