Simpsonowie Simpsons
Ocena
serialu
7,2
Dobry
Ocen: 122
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Jedyny przepis na zabawną komedię - sprawdza się od 21 lat.

Matt Groening, twórca kreskówki wszech czasów, zdradza dlaczego liberalnych "Simpsonów" uwielbiają konserwatyści.

Świadomość, że każdy uczeń w klasie twojego syna wie, kim jesteś, musi być fajna...

Matt Groening: Tak, to prawda.

I że marzą o spotkaniu z tobą?

- Świetnie dogaduję się z dzieciakami. Podczas różnych przyjęć mogę całymi godzinami siedzieć i rysować dla nich.

Rysujesz dla nich - ale też wysłuchujesz ich sugestii, jeżeli chodzi o serial; pytasz, co chciałyby w nim zobaczyć?

- Tak, właśnie. Tak robię, aczkolwiek muszę powiedzieć, że mój ojciec, który sam był rysownikiem i filmowcem, zawsze ukrywał przede mną tajniki swojej pracy. Ja natomiast pokazywałem moim dzieciom "Simpsonów" od kulis - były obecne podczas czytań scenariuszy czy prezentacji klatek; obserwowały proces montowania odcinków i miksowania dźwięku. Zależało mi, aby zrozumiały, jak to działa. Odczuwałem z tego powodu wielką dumę jako ojciec i przechwalałem się, jaki to ja jestem wspaniały, że zabieram dzieci ze sobą do pracy. Aż tu pewnego razu usłyszały, jak o tym mówię, i powiedziały mi: "Tato, to jest takie nudne. Takie nudne... Nie rób już tego, nie cierpimy tego".

Reklama

Czy sądzisz, że spoczywa na tobie pewna odpowiedzialność w związku z "Simpsonami"? Jest to oczywiście bardzo zabawny serial, ale jednocześnie cały czas jest w nim obecne pewne przesłanie, które kierujesz do widzów.

- No, cóż, uważam, że najlepsze komedie rodzą się z silnych przekonań. Niekoniecznie trzeba się z nimi zgadzać - ważne, że prezentujemy poglądy, które są wyraziste. Przy "Simpsonach" pracuje wielu bardzo konserwatywnych scenarzystów, ale z drugiej strony potrafią oni być tak wredni, tak agresywni, że czyni to z nich przezabawnych ludzi. Ja sam nie muszę podzielać ich poglądów. Jest wiele seriali komediowych, których przesłanie można umieścić w różnych punktach politycznej mapy, ale ja mogę świetnie się przy nich bawić bez względu na to, czy reprezentują moje przekonania, czy nie. Mam nadzieję i sądzę, że podobnie jest z "Simpsonami", nawet jeśli jestem człowiekiem o dość postępowych poglądach. Wydaje mi się, że ludzie, którzy o większości spraw mają odmienne zdanie, niż ja, w istocie bawią się, oglądając "Simpsonów".

Bohaterowie "Simpsonów" to ładny kawał Twojego życia. Serial tworzy już kolejna generacja scenarzystów, po których zapewne przyjdą następni. Czy istnieje jakiś zbiór wytycznych, którymi powinni oni się kierować w procesie twórczym?

- Jeśli chodzi o nowych scenarzystów, to mają oni tę wspaniałą cechę, że z wielką dbałością podchodzą do historii serialu. Czasami zdarza się, że ktoś ze starszych scenarzystów - ktoś taki, jak ja sam - zapomni o jakimś szczególe z przeszłości, i wtedy natychmiast reagują: nie, nie, nie; to nie było tak.

Czy posługujecie się jakimś diagramami, pisząc kolejne odcinki?

- Nie, nie robimy tego.

A może korzystacie z jakiejś antologii "Simpsonów"?

- Też nie. Czasami sprawdzamy jakieś szczegóły w Internecie, na stronach tworzonych przez fanów. Jest na przykład taka strona - www.snpp.com. Nawet nie mam pojęcia, do czego się ten skrót odnosi...

Czyli polecałbyś tę stronę?

- O, tak; tam akurat mają wszystko - archiwa, strzeszczenia odcinków, forum dyskusyjne. (...) Poza tym ci ludzie nieustannie uczą nas pokory. Wiesz, każdy nowy odcinek jest dla nich najgorszym w historii... Ale z drugiej strony niemal każdy odcinek ma też swoich zagorzałych fanów. Wiesz, jak to jest. Ponieważ jednak jako scenarzyści nabawiliśmy się już nerwicy, zawsze przejmujemy się tymi komentarzami, które są najgorsze.

Z którego z dotychczasowych odcinków jesteś najbardziej dumny? A może wciąż jeszcze jest on przed tobą?

- Miło wspominam to uczucie zaskoczenia w początkowym okresie emisji serialu, kiedy zdałem sobie sprawę, że ludzie autentycznie kibicują moim bohaterom, że te postacie ich w jakiś sposób obchodzą. To było coś wspaniałego. Nie potrafię jednak wskazać konkretnego odcinka, z którego byłbym najbardziej dumny.

Czy kiedykolwiek czułeś, że fabuła jakiegoś odcinka wymknęła się wam spod kontroli? Czy kiedykolwiek oglądaliście całą ekipą jakiś odcinek i myśleliście: Boże, czemu my to zrobiliśmy?

- Tak, bywały takie sytuacje.

Czy sądzisz, że obecnie "Simpsonowie" są lepsi, niż w początkowej fazie swojego istnienia?

- W pewnym sensie tak. Jedną z trudności związanych z robieniem serialu, który jest na antenie już od tak dawna, jest to, że każdy widz ma w pamięci swoje ulubione fragmenty z przeszłości i ocenia nas według tego standardu. Czy można więc powiedzieć, że trzymamy ten sam poziom, co czyjeś ulubione odcinki? Osobiście sądzę jednak, że na obecnym etapie serial jest lepszy. A niektóre historie są bardzo "zakręcone" (śmiech).

Na jakich serialach się wychowywałeś?

- Jako dziecko, a później młody chłopak, oglądałem dosłownie wszystko. I chłonąłem to, co widziałem. Fakt, że w telewizji mało było wtedy naprawdę dobrych rzeczy, w pewien sposób przykuwał mnie do ekranu.

Nie mogłem się doczekać, aż pokażą coś dobrego. Dzisiaj o uwagę widza konkuruje mnóstwo propozycji, co powoduje, że ludzie podchodzą do telewizyjnej oferty z większym sceptycyzmem. Telewizja nie pochłania ich tak, jak to było dawniej. A przynajmniej taką postawę obserwuję u moich dzieci. Nie mają cierpliwości do reklam, na przykład. Dlatego wybierają DVD.

Jakieś konkretne seriale, których byłeś fanem?

- Konkretne... Hmmm, pomyślmy - byłem wielkim fanem Ozziego i Harriet (emitowany w latach 1952 - 1966 serial "The Adeventures of Ozzie and Harriet" - przyp. tłum.). W pewnym sensie było to bardzo, bardzo typowy amerykański sitcom. Pamiętam, że ojciec rodziny w tym serialu niby miał pracę, ale widzowie nigdy nie widzieli go w tej pracy. Do tego miał bardzo wydumane problemy. Mimo to sądziłem jednak, że jest to bardzo dobrze napisany serial. Emitowany był przez wiele lat - pod tym względem można porównać go do "Simpsonów".

To był najdłuższy sitcom w historii amerykańskiej telewizji, prawda?

- O ile się nie mylę, nakręcono 400 odcinków.

Czy możesz zdradzić coś na temat swoich zawodowych planów?

- Pracuję obecnie nad kilkoma nowymi projektami, z których wszystkie są animacjami. Zastanawiam się też, czy wchodzić w kolejny animowany serial w prime timie, czy raczej skupić się na animacjach długometrażowych. Fajnie jest mieć taki dylemat.

Podbiłeś już rynek animacji. Czy kusi cię, żeby spróbować swoich sił w kinie żywego aktora i przekonać się, jak tam byś sobie poradził?

- Owszem, mam na to ochotę. W tej dziedzinie jest na pewno większa konkurencja. Co nie oznacza, że w świecie animacji tej konkurencji nie ma.

Co po tych wszystkich latach jest dla ciebie największym powodem do dumy, jeśli chodzi o "Simpsonów"?

- Jestem naprawdę dumny z tego, że wciąż jesteśmy w stanie zaskakiwać widzów nowymi żartami, których jeszcze wcześniej nie widzieli, a główni bohaterowie są wciąż tak samo wyraziści. W takich chwilach odczuwam prawdziwą dumę, choć, oczywiście, mamy słabsze momenty. Tak, zdecydowanie powiedziałbym, że źródłem satysfakcji jest dla mnie zachowywanie oryginalnego ducha postaci i każdy nowy żart, który nie pojawił się wcześniej w żadnej innej stacji. Tak przy okazji - to właśnie jest istotą "Futuramy". Jej scenariusz jest pełen takich żartów, jakie nie mogłyby pojawić się w żadnym innym serialu, nawet w "Simpsonach".

Tłum. Katarzyna Kasińska.

Wywiad dzięki uprzejmości stacji Fox.

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy