Lubię habit!
Katarzyna Żak to szczęśliwa żona, mama dwóch dorosłych córek, znakomita aktorka. Jej świetna zawodowa passa trwa. Teraz gra siostrę Bazylię w "Sile wyższej", niebawem zaś znowu zobaczymy ją w "Ranczu".
Seriale, mnóstwo pracy w teatrze, słowem - zabieganie. Miała Pani ostatnio choć trochę czasu, aby odpocząć, nacieszyć się słońcem?
- Tak! Byłam na fantastycznych warsztatach wokalnych. To dopiero było przeżycie! Prowadzili je głównie specjaliści z Anglii, którzy pracują z aktorami musicalowymi z West Endu. Wygospodarowaliśmy także z Cezarym (Żakiem - red.) tydzień, który spędziliśmy we Włoszech. Jednak mój mąż jest takim pracoholikiem, że już po trzech dniach szuka samolotu powrotnego do domu.
Podobno Wasze ukochane miejsce na Ziemi to Rzym?
- Bo to piękne miasto. My mamy tam swoje ulubione sklepy, ulice i kafejki, gdzie uwielbiamy pić espresso. Jednak na naszej mapie turystycznej jest także wiele innych miast europejskich.
Córki towarzyszą Wam jeszcze w podróżach, czy trzymają się z daleka od rodziców?
- Absolutnie nie "łapią się" na nasze wypady we dwoje, ale na takie wakacyjne jeżdżą bardzo chętnie. Lubię, gdy nam towarzyszą, ponieważ z nimi zawsze jest wesoło. Co nie znaczy, że podróże wyłącznie z mężem są nudne. Przeciwnie! Cezary ma wspaniałepoczucie humoru i jest mądrym człowiekiem, a nasze rozmowy nie mają końca.
Kto z Państwa jest bardziej zajęty zawodowo?
- Oboje dużo pracujemy, ale chyba Cezary więcej. Gdy kręcimy "Ranczo", właściwie nie ma go w domu, ponieważ gra tam ogromną, podwójną rolę. Ja też dużo pracuję, obecnie gram w trzech serialach - "Siła wyższa", "Na Wspólnej" i "Ranczo" - i w kilku sztukach teatralnych.
W "Sile wyższej" gra Pani siostrę Bazylię. Co to za postać?
- Jest bardzo związana z zakonnikami, traktuje ich jak rodzonych braci. Największy szacunek ma do ojca gwardiana Jana (Piotr Fronczewski), który jest dla niej autorytetem w każdej dziedzinie. Bazylia jest przekorna i ma swoje słabości, fochy, obraża się. Gdy nie wie, co powiedzieć, słyszy głos z nieba. Nie wiadomo, czy ma bezpośrednie połączenie ze swoim aniołem stróżem, czy to po prostu sprytny sposób na zebranie myśli.
Habit pomaga Pani na planie czy przeszkadza?
- Bardzo pomaga, chociaż najpierw trzeba nauczyć się w nim poruszać, a nie jest to łatwe. Welon sprawia, że cały czas prosto trzymamy głowę, a przez to zmienia się również postawa całego ciała. Szerokie rękawy także wymuszają pewne ruchy...
Gdy widzowie śledzą losy Bazylii, Pani już pracuje nad koleją transzą "Rancza". Co słychać u Solejukowej?
- Scenarzyści chyba ją polubili. Niebawem Solejukowa odkryje nowy talent, czeka ją więc kolejne wyzwanie. Będzie także mówiła kolejnym językiem.
Oboje z mężem nie tylko uprawiacie ten sam zawód, ale także gracie w "Ranczu". Udaje się uniknąć tematów zawodowych w domowych pieleszach?
- Nie da się tego uniknąć, bo praca to przecież ogromna część naszego życia. Ale nie poruszamy tych tematów przy córkach - Zuzi i Oli. One są w domu najważniejsze - ich życie, problemy, patrzenie na świat.
Rozmawiała Edyta Karczewska-Madej