"Rodzina zastępcza": Wielka skromność i talent
25 maja Gabriela Kownacka obchodziłaby 65. urodziny. Niestety, los chciał inaczej. Odeszła, pozostawiając po sobie wielką pustkę.
Jako dziecko Gabriela Kownacka (z domu Kwasz) uczęszczała na lekcje baletu. I to z nim wiązała swoją przyszłość. Niestety, słabe serce na zawsze przekreśliło marzenia o tańcu. Pozostała jej sztuka. - Z takiej miłości do literatury krok już tylko do wyboru szkoły teatralnej. I tak właśnie było w moim przypadku - zdradziła, a innym razem dodała: - Kiedy człowiek ma 19-20 lat, nie ma pojęcia, czym jest ten zawód. Mój wybór był ucieczką w fikcję. Nie mając przekonania o swoich szansach, bo jak sądziła: "żeby dostać się do szkoły teatralnej, to trzeba mieć przede wszystkim znajomości, układy", złożyła także dokumenty na polonistykę. Okazało się, że niepotrzebnie.
Trafiła na bardzo dobry rok. Studiowała u boku m.in. Krystyny Jandy czy Ewy Ziętek. Mimo to, jak sama przyznała, nie wspominała tych lat z większym sentymentem.
- Właściwie ze szkoły wyniosłam niewiele, może poza takim jakimś wstrętem do tego wszystkiego, co jest konkursem nieustającym. Wydaje mi się, że osoba w miarę inteligentna, nie mająca problemów z dykcją, jest w stanie przejść tę szkołę w jakiś sposób bezbolesny. I ja właśnie tak ją przeszłam. Informuję, że żadnego z profesorów specjalnie nie zafascynowałam - zdradziła. Nie zmienia to jednak faktu, iż w 1972 r. urzekła Andrzeja Wajdę, który dał jej rolę w "Weselu".
- Przeszłam gehennę w trakcie tego debiutu, ponieważ kompletnie niczego nie umiałam. Nie byłam w stanie zagrać swojej sceny. Pszoniak na dźwięk mojego nazwiska dostawał szału, ponieważ nie mógł zagrać swojej roli dobrze, jeżeli Zosia będzie tak beznadziejna jak ja. Nie wiem, jakie dobre serca tam sprawiły, że nie zostałam wyrzucona z tego planu - wspominała.
W przełamywaniu nieśmiałości pomagał jej szkolny kolega Waldemar Kownacki. Przyjaźń szybko przerodziła się w miłość, nie jak się okazało - największą w życiu aktorki. Pobrali się w 1975 r. Kownacka latami znosiła rozrywkowy styl życia męża. W 1983 r. na świat przyszedł ich syn, Franciszek. Gabriela na jakiś czas zawiesiła dobrze rozwijającą się karierę. - Miałam przekonanie, że chcę jak najdłużej być przy dziecku, że nie powinnam robić tak, by zostawiać niemowlę i wracać do tego zawodu - mówiła. Niestety, dwa lata po narodzinach syna małżeństwo przeszło do historii. Miłość Waldka do żony przegrała z kawalerskimi nawykami.
Po rozstaniu aktorka skupiła się na pracy, przyjmując kolejne oferty filmowe i teatralne. Szturmem zdobywała serca publiczności i uznanie krytyków. Jej popularność rosła, ale ona powtarzała: - Nie ma we mnie potrzeby bycia gwiazdą, natomiast chciałabym być wybitną aktorką. W przeciwieństwie do niektórych kolegów po fachu, była konsekwentna w chronieniu swojej prywatności. Nie "wpuszczała mediów do sypialni", rzadko udzielała wywiadów.
- Czy ja sobie nie radzę? Tego nie powiem, nie muszę. A więc moja bohaterka... - zgasiła kiedyś zbyt wścibskiego dziennikarza. Powtarzała: - Najgorszy jest sfinks bez zagadki. W 1995 r. rozpoczęła nowy etap, przyjmując rolę Doroty w telewizyjnej produkcji Juliusza Machulskiego. - Nie wstydzę się tego, że gram w serialach. "Matki, żony i kochanki" to był mój pierwszy serial i zupełnie nowe zadanie. Przyjęłam rolę ze względu na reżysera. Jego nazwisko gwarantowało, że tytuł będzie oglądany. I rzeczywiście. Udział w tamtej produkcji był życiową przygodą - wyznała. Po latach, w 1999 r., wróciła na mały ekran w serialu komediowym "Rodzina zastępcza".
Polacy pokochali jej bohaterkę, Ankę. - Wydawało mi się, że na przestrzeni przepracowanych lat troszeczkę liznęłam tak zwanej popularności. Teraz wiem, że wcześniej po prostu nie miałam pojęcia, czym ona tak naprawdę jest. Dopiero ten serial dał mi autentyczną rozpoznawalność. Nawet jeśli ktoś nie wie, jak się nazywam, to woła za mną "Rodzina zastępcza". Cieszę się, że ludzie utożsamiają mnie z czymś, co im się podoba - mówiła.
W 2004 r. lekarze wykryli u niej nowotwór piersi. Uzbrojona w nadzieję rozpoczęła walkę z chorobą. Sama. - Po co obciążać innych problemami - mówiła. Kilkumiesięczna terapia przyniosła oczekiwane efekty. Mogła wrócić do pracy. - Po tym, co przeżyłam, właściwie nie boję się już niczego. Mam odwagę przyjmować ze spokojem to, co dostaję od życia. Nie zawsze tak było. Ale to, co otrzymuję teraz, jest wyjątkowe, jakbym dostała prezent od losu - wyznała. Po wygranej bitwie, w tajemnicy poświęciła się pomocy charytatywnej. - Widziałam taką dawkę ludzkiego cierpienia, której nie pojmuję i nie daję na nią przyzwolenia - mówiła.
Niestety, w 2008 r. rak powrócił, atakując mózg. Cały czas wierzyła, że leczenie za granicą ponownie przyniesie efekty. Czekała na cud i mówiła: - Czuję, że jeszcze nie zagrałam tego, na co pozwala mój talent. Niestety, 30 listopada 2010 roku los ostatecznie odebrał jej na to szanse. Dziś żyje w naszej pamięci i sercach. MG