Filip Orliński: "Od dziecka ciągnęło mnie na scenę" [wywiad]
Filip Orliński to aktor młodego pokolenia, który ma szansę szturmem podbić serca widzów. Wszystko za sprawą nowej roli. Od kilku tygodni możemy oglądać go w serialu komediowym Polsatu - "Rodzina na Maxa", gdzie wciela się w dosyć szalonego, ale i zabawnego Filipa. Jaka jest postać, z którą przyszło mu się zmierzyć? Jak odnalazł się w repertuarze komediowym i o jakich rolach marzy? Na te i kilka innych pytań odpowiedział niedawno w rozmowie z Interią.
Martyna Zielonka, Interia: Od kilku tygodni możemy oglądać cię w serialu "Rodzina na Maxa" i zdaje się, że jest to twoja pierwsza tak duża serialowa rola. Odczuwasz już jakieś pierwsze efekty popularności?
Filip Orliński: - (śmiech) Na razie jeszcze nie. Czasem jedynie znajomi mnie zaczepiają i mówią, że mnie widzieli. Zwykle to ja ich jednak zaczepiam i proszę, żeby mnie oglądali. Nie, póki co nie czuję jeszcze żadnej popularności. Może kiedy serial wejdzie do ramówki telewizyjnej, to może wtedy coś się zmieni.
- Ogólnie mam takie małe marzenie chłopca z niewielkiej miejscowości, że fajnie by było, jakbym przyjechał do domu na święta i w osiedlowym sklepie, w którym sobie kupuję chrupki, pani ekspedientka z takim pytającym wyrazem twarzy, zastanawiała się, czy skądś mnie zna (śmiech). Ale taka sytuacja się jeszcze nie wydarzyła nigdy.
Życzę tego w takim razie (śmiech). Przejdę już do twojego bohatera, bo w serialu wcielasz się w Filipa, najlepszego przyjaciela Maxa. Mógłbyś scharakteryzować swoją postać? Jakim on jest człowiekiem?
- Filip jest na pewno lekkoduchem i jest nieco niedojrzały. Myślę jednak, że ma spore pokłady wrażliwości, tylko dość głęboko ukrytej.
- Jest dobrym ziomkiem Maxa, świetnym graczem i całkiem sprawnym melanżowiczem.
Ile w takim razie w Filipie Orlińskim jest serialowego bohatera? Macie jakieś cechy wspólne?
- Imię (śmiech). Myślę, że trochę by się znalazło. Też mam w sobie taką nutę szaleństwa, ale wydaje mi się, że serialowy Filip jest troszkę prostszą osobą ode mnie. Bywa lekkim szowinistą, nie zawsze ma wyczucie co wypada robić, ale w gruncie rzeczy myślę, że to dobry chłopak.
- Pomimo tych różnic, mamy jednak te punkty wspólne i jest to super, bo mogę tym "karmić" tę rolę.
A kiedy scenariusz trafił w twoje ręce, to jakie były twoje pierwsze wrażenia? Co spodobało ci się najbardziej?
- Bardzo spodobało mi się to, że ten serial dotyka różnych ciekawych tematów, które mam wrażenie dotąd nie były w Polsce poruszane. Choćby ten wątek przewodni, pokazujący parę, którą dzieli duża różnica wieku.
- Interesująca była dla mnie też rola Filipa. Byłem bardzo zadowolony, że trafiła mi się taka postać. Widziałem w niej duży potencjał komediowy, który można wykorzystać.
- Wiedziałem też, że ten scenariusz daje nam wszystkim szansę zrobić coś fajnego. Mam nadzieję, że taki efekt udało się uzyskać.
"Rodzina na Maxa" to serial komediowy i tak jak wspominałeś dużą rolę odgrywa tu humor. Ty dobrze odnajdujesz się w takim repertuarze komediowym właśnie?
- Zdecydowanie. W ogóle traktuję takie komediowe klimaty w sposób bardzo... poważny, tak to ujmując. Odnajduję się w takiej odsłonie i nie uważam, żeby to była jakaś "niższa" forma twórczości, żeby to było coś mniej wartościowego niż role dramatyczne.
- Śmiech jest ważnym elementem naszego życia. Jestem bardzo zadowolony, że trafiło mi się tak dużo komediowych momentów.
Jak wspominasz atmosferę na planie? Z tego, co opowiadasz, musieliście mieć niezłą frajdę.
- Tak, tak. Było bardzo dużo zabawy. Byłem wdzięczny pani reżyser i pani producent, wszystkim zaangażowanym w ten projekt, że stworzyli taką atmosferę, w której można było trochę szaleć, jakoś się bawić tą formą. W kilku momentach zaowocowało to nawet takimi fajnymi, spontanicznymi żartami, które można zobaczyć na ekranie. Myślę, że gdyby nie taka luźna atmosfera na planie, to pewne rzeczy zwyczajnie by się nie pojawiły. Najfajniejsze momenty wychodzą często z improwizacji.
Odchodząc już od tematu serialu, chciałabym dopytać o twoją artystyczną ścieżkę. Ty w tym roku skończyłeś studia aktorskie. Jakie emocje towarzyszyły ci w związku z zakończeniem tego etapu?
- Byłem bardzo szczęśliwy. Czułem dużą ulgę, bo szkoła nie była jakimś najprzyjemniejszym momentem na mojej ścieżce aktorskiej. Bardzo doceniam jednak ten etap, doceniam wielu profesorów i świetnych ludzi z roku u boku których mogłem się rozwijać.
- Zajmowanie się szkołą, a zajmowanie się sztuką to, moim zdaniem, dwie różne rzeczy, które często pozostają ze sobą w konflikcie. I mnie trochę to tak czasem zamykało i mi przeszkadzało. Miałem wrażenie, że to miejsce nie zawsze pozwalało mi pracować w sposób efektywny i zdrowy.
Chciałabym się jeszcze cofnąć nieco do początków twojej drogi. Od dziecka marzyłeś o aktorstwie?
- Tak, od najmłodszych lat. Nie wiedziałem nawet jeszcze wtedy, o co dokładnie chodzi w aktorstwie, jak się do tego zabrać, jak to właściwie eksplorować. Od dziecka ciągnęło mnie na scenę, jakąkolwiek. Zawsze wolałem stać przed publicznością, a nie być jej częścią.
Jak twoi najbliżsi zapatrywali się na ten wybór? Wspierali, a może zupełnie odradzali?
- Bardzo wspierali. Miałem to szczęście, że zawsze mi kibicowali. Może też dlatego że moja mama miała takie artystyczne ambicje, ale jej rodzice nie pozwolili jej podążać tą drogą, w związku z czym wiedziała, jak ciężko jest dziecku, które nie może liczyć na wsparcie ze strony najbliższych.
- Ja na szczęście mogłem być beneficjentem tej ich mądrości, związanej z wcześniejszymi doświadczeniami. Zawozili mnie i przywozili na wszelakie warsztaty teatralne. Znosili moje humory, kiedy mi coś nie szło, kiedy byłem smutny. Podczas studiów również mogłem liczyć na ich wsparcie. Zawsze była między nami "gorąca linia". Zawsze mogłem im się wyżalić. Jestem im bardzo wdzięczny.
Aktorstwo jest zawodem dosyć trudnym, bo samo ukończenie szkoły teatralnej nie zawsze gwarantuje sukces i wielu aktorom trudno się wybić. Miałeś w którymś momencie wątpliwości, wybierając tę ścieżkę, że może to nie jest do końca właściwy wybór?
- Nie miałem wątpliwości. Przed dostaniem się do szkoły, zdawałem sobie sprawę, jak wygląda ten zawód i doszedłem do wniosku, że akceptuję wszystkie pewnego rodzaju niedogodności i mniej ciekawe elementy wykonywania tej pracy. Ja po prostu chciałem, żeby ktoś dał mi miejsce do spania, a ja będę jadł suchy chleb i będę grał. I będę szczęśliwy.
- Po ukończeniu szkoły, kiedy odebrałem dyplom, miałem natomiast taki etap, że nie do końca wiedziałem, co ze sobą począć. Miałem dużo wolnego czasu, a propozycje nie przychodziły, podczas gdy znajomi dostawali w tym czasie etaty w teatrach. To był jedyny moment, w którym musiałem się zmierzyć z takim strachem, co będzie się działo dalej. Czy ja nie zniknę z radaru, czy to już koniec mojej przygody aktorskiej.
- Po kilku miesiącach takich obaw, doszedłem jednak do wniosku, że się nie poddam, że nie można wymiękać, tracić wiary w powodzenie. Nasłuchałem się też bardzo dużo wywiadów z dużo bardziej doświadczonymi aktorami, którzy już odnieśli sukces i oni dowodzili, że te momenty zwątpienia są naturalną częścią aktorskiej drogi. Każda z tych osób przekonywała, że nie warto tracić wiary i po prostu trzeba iść do przodu. Ja im zaufałem. Pomyślałem, że dam radę, nawet jak przez 10 lat będę musiał mierzyć się ze "słabizną" i wszelkiego rodzaju trudnościami. Nigdy nie można wątpić w happy end.
- Kiedy sobie to wszystko ułożyłem w głowie, to poczułem niesamowitą lekkość, że w końcu musi się udać i trzeba próbować. Nie należy zawieszać swoich marzeń na kołku i ciągle walczyć.
- Krótko później dostałem rolę w serialu i kilka innych rzeczy pojawiło się w moim życiu, w związku z czym na pewno warto wziąć pod uwagę takie podejście. Los był niezwykle łaskaw wobec mnie, za co jestem mu wdzięczny.
Wspominałeś o tym, że oglądałeś wywiady z bardziej doświadczonymi aktorami. Masz jakiś aktorski autorytet? Jest ktoś, na kim w jakiś sposób się wzorujesz?
- Trudno mi wybrać jedną tylko postać. Zdecydowanie kibicuję i chłonę mądrości od wszystkich ludzi, którzy czują ten świat podobnie do mnie.
- W tym aspekcie komediowym bardzo imponuje mi Jim Carrey, czy Robin Williams. Pewnie dlatego że za ich podejściem do odgrywania tego typu ról, kryje się pewnego rodzaju empatia do świata i głębia patrzenia na ludzi i na życie.
- To nie jest taki "głupkowaty" śmiech, tylko ten śmiech wynika z głębokiej obserwacji i jest w nim duża, taka życiowa, mądrość. Moim marzeniem byłoby iść w tym właśnie kierunku.
Jest jakieś wyzwanie aktorskie, które szczególnie cię interesuje? Masz jakąś wymarzoną rolę?
Nie mam. Moja rola-marzenie to po prostu następna rola, ponieważ bardzo kocham to, co robię i chciałbym robić tego jak najwięcej.
Plany na przyszłość. Zobaczymy cię w czymś poza "Rodziną na Maxa"?
- Filmowo na razie nic o czym mogę mówić oficjalnie. W najbliższym czasie skupiam się na teatrze. Zapraszam wszystkich do Teatru Ochoty, gdzie razem z moimi koleżankami i kolegami z zespołu przez następne dwa lata będziemy rezydowali i pracowali nad premierami, oraz na spektakl “Ślub Doskonały" Teatru Tu i Teraz, który będzie można zobaczyć na scenach w całej Polsce.
Dziękuję za rozmowę.