"Ranczo" bez Lodzi?! Przecież wszyscy ją kochają...
Nawet z małej roli potrafi zrobić prawdziwą perłę. Widzowie kochają jej serialowe wcielenia, a ona mówi: – Może nie robię wielkiej kariery, ale jestem aktorką z powołania!
Wie pani, co ludzie najczęściej piszą o pani w internecie?
- Nie, bo korzystam z niego tylko czasami, gdy muszę coś sprawdzić.
To powiem. W komentarzach o pani roli w "Ranczu" najczęściej można przeczytać: "Pani Lodziu, kocham panią!". Co pani na to?
- Jestem szczęśliwa! (śmiech) Czasem na ulicy ktoś wyznaje mi miłość. Rzuca się na mnie z otwartymi ramionami i okrzykiem: "Uwielbiam panią!"
Lodzia Paciorek miała pojawić się w "Ranczu" tylko na chwilę.
- Kiedy przeczytałam opis tej postaci, pomyślałam, że napisano ją specjalnie dla mnie. Po prostu mnie zatkało! Miałam mieć tylko dwie sceny, ale potem okazało się, że będzie więcej Lodzi.
Co o tym zdecydowało? Świetnie napisana rola, czy też może w Lodzi rozpoznała pani siebie?
- Jedno i drugie! W Lodzi jest dużo mojej wrażliwości, taki spóźniony zapał w ocenianiu sytuacji, zachwyt nad każdym mężczyzną, naiwność. To wszystko jest moje.
Jest pani specjalistką od ról drugoplanowych. Tak jest teraz w "Barwach szczęścia" i było w "Czasie honoru", gdzie zagrała pani siostrę Józefę...
- Może nie robię jakiejś wielkiej kariery, ale jestem aktorką z powołania. Dlatego bardzo dużo myślę o tym, co jest do zagrania nawet w najmniejszej roli. A siostrę Józefę to tak w ogóle dostałam od świętego Józefa.
Jak to?!
- Byłam długo bez pracy i ktoś mi poradził "Módl się do świętego Józefa, on daje pracę". No to się modliłam, ale bez efektu. W końcu, w którąś marcową sobotę było św. Józefa i wtedy zagniewana powiedziałam: "No i co, kurczę? Ciągle jestem bez pracy!". I w poniedziałek dostaję telefon, czy bym nie chciała zagrać siostry Róży w serialu wojennym. Mówię: pewnie, ale gdy zobaczyłam opis postaci, pomyślałam, że to pomyłka, bo Róża w opisie miała 25 lat. Ale pod spodem czytam: siostra Józefa - 50 lat. No, Jezus, Maryja, pomyślałam...
Czy jakiś inny święty też pani czasami pomagał?
- No, święty Antoni to non stop, bo ciągle wszystko gubię. Kiedyś schowałam ważne dokumenty i za nic nie mogłam ich znaleźć! Pobiegłam do kościoła Św. Krzyża i tam błagałam Antoniego o pomoc. I nagle spłynęła
na mnie myśl: a zaglądałaś do szuflady ze sztućcami? Okazało się, że dokumenty tam były!
Kiedy pani poczuła, że jest aktorką z powołania?
- Już jako dziecko. Pochodzę z licznej rodziny - czterech braci i pięć sióstr. Gdy mama zostawiała mnie z trójką młodszego rodzeństwa, to robiłam jednoosobowy teatrzyk. A gdy jako siedmiolatka zobaczyłam, że dzieci
grają w przedstawieniu, to dosłownie dostałam palpitacji serca. Najbardziej kocham teatr i mozół pracy nad rolą. Ale po "Ranczu" odważam się, by grać też w filmach.
Jest pani odważna?
- Nie wiem... Nie umiem podejmować decyzji. Jestem odważna, gdy trzeba zawalczyć o kogoś, ale jak o siebie, to gorzej. Jednak trudne chwile nauczyły mnie, że zawsze można na kogoś liczyć i że nie ma sytuacji bez wyjścia.
Rozm. Katarzyna Ziemnicka