Nigdy nie zagra amanta
W przebraniu sierżanta zatrzymywał rozpędzone samochody. Jako strażnik więzienny dostarczał grypsy przestępcom. Zdarzyło mu się nawet chodzić w sukni ślubnej. - Gdyby nie aktorstwo, nigdy nie przeżyłbym takich sytuacji - mówi Bogdan Kalus.
Zawsze chciał Pan być aktorem?
- Na pewno chciałem robić coś innego niż większość rówieśników, miałem dużo pomysłów na życie. W szkole muzycznej założyłem zespół rockowy, grałem w nim na perkusji. Byłem spikerem na stadionie swojego ukochanego Ruchu Chorzów, a z przyjaciółmi założyłem w Katowicach prywatny teatr Kortez. Pod koniec lat osiemdziesiątych występowałem również z Kabaretem Długi i Marcinem Dańcem.
Wyjazd do stolicy był dla Pana zaskoczeniem?
- Nie sądziłem, że zamieszkam na stałe w Warszawie, w której żyję już prawie dziesięć lat. Kiedy człowiek dobiega do pewnego wieku, staje się bardziej umiarkowany i ostrożny. Przez długi czas pracowałem na Śląsku w serialu "Święta wojna", ale dopiero propozycja zagrania w "Dziupli Cezara" sprawiła, że wynająłem mieszkanie w stolicy. Niemożliwością byłoby dojeżdżać codziennie z Chorzowa do Warszawy.
Często wraca Pan w rodzinne strony?
- Chciałbym częściej, niestety brak czasu nie pozwala. Mam tam ulubiony pub, cichy i przytulny. Czuję się dobrze mogąc pozostać anonimowym, zwykłym facetem. Kiedy będę kupował auto lub wyjeżdżał na zagraniczną wycieczkę media z pewnością się o tym nie dowiedzą. Uprzedzając pytanie: mam wygodny i ekonomiczny samochód, gdyż ciągle jestem w trasie. Jeżdżę po całym kraju ze spektaklem "Smak Mamrota".
Przypuśćmy, że nie opuszcza Pan Śląska, a rolę Hadziuka dostaje ktoś inny...
- To prawda, praca w tym serialu sprawiła, że stałem się bardziej rozpoznawalny. Wielu widzów może się z Hadziukiem utożsamiać, to bardzo sympatyczna postać. Taki "swój chłop". Zresztą większość bohaterów, których przyszło mi grać, to pozytywni goście.
Nie chciałby Pan zagrać kogoś innego?
- Czasami marzy mi się, aby zostać czarnym charakterem, bo wesoły pijak, jakim byłem choćby w "Halo Hans!", w końcu może się przejeść. Ale raczej na pewno nie pojawię się w roli amanta, bo moja fizjonomia na to nie pozwala.
Nie żałuje Pan, że na głębsze wody wypłynął Pan dopiero w dojrzałym wieku?
- Nie. Uważam, że wszystko ma swój czas.
Znajduje Pan czas choćby na krótki odpoczynek?
- Bardzo rzadko. Czasami w wolnych chwilach ze swoim dobrym sąsiadem Grześkiem Wonsem gram w bilard w osiedlowym klubie. Stosujemy sprawdzoną metodę Winstona Churchilla, który najbardziej lubił ten rodzaj sportu, przy którym można było skosztować szklaneczki pierwszorzędnego alkoholu...
Rozmawiał Artur Krasicki