"Przyjaciółki": Nie ma przepisu na szczęście
Ramię w ramię idą przez życie, dodając sobie otuchy w trudnych chwilach. Wkrótce zobaczymy ich nowe wzloty i upadki. Małgorzata Socha mówi nam, co uważa za sekret powodzenia „Przyjaciółek”.
Fanki serialu liczą dni i godziny do pierwszego odcinka 6. serii "Przyjaciółek" To się nazywa sukces.
- Oglądają nas nie tylko panie, mężczyźni też. Niczym w zwierciadle przyglądają się sobie samym i... swoim przyjaciółkom. W serialu opowiadamy o czterech normalnych dziewczynach Patrycji, Zuzie, Ance i mojej Indze, które mają zwyczajne problemy, ale dzięki temu, że tworzą paczkę, łatwiej im stawić czoło problemom. Wielu widzów, przecież nie tylko pań, marzy o takiej przyjaźni. W naszym zabieganym świecie nie mamy czasu na jej pielęgnowanie, niemniej każdy tęskni za kimś, na kogo zawsze może liczyć. Dzięki temu łatwiej iść przez życie.
Czy przyjaźń przypadkiem nie jest dla bohaterek serialu ważniejsza niż miłość?
- Oczywiście, że dziewczęta, jak każda kobieta, marzą o miłości na całe życie, szukają mężczyzny, który byłby dla nich podporą. No, może poza Patrycją, która od dawna jest w szczęśliwym związku z Michałem. W dzisiejszych czasach jest z tym różnie - kobiety długo pozostają singielkami. Wtedy jest lepiej, jeśli mają przyjaźnie, na które mogą liczyć.
Czy Pani dzięki temu serialowi lepiej zrozumiała przyjaźń?
- Niedawno przypomniałam sobie zasłyszane kiedyś zdanie, że przyjaciół wcale nie poznaje się w biedzie, lecz kiedy odnosi się sukces. Bo ludziom, których uważamy za przyjaciół, czasem trudno pogodzić się z naszym powodzeniem, nie być zawistnym, umieć cieszyć się z czyjegoś szczęścia. Doceniłam, że mam prawdziwych przyjaciół, którzy nie czują ani zawiści, ani zazdrości. I jeszcze muszę przyznać, że przed "Przyjaciółkami" przez nawał pracy i innych zajęć zdarzało mi się odpuszczać jakieś koleżeńskie spotkania - teraz staram się już tego nie robić. A ostatnio przeprowadziłam się bliżej mojej przyjaciółki, z którą znamy się od liceum i bardzo się cieszę, że będziemy mogły spotykać się jeszcze częściej niż dawniej.
Jest solidarność kobieca?
- Tak!
Niestety ma ona swoje ograniczenia. Wiadomo, że czasem dziewczyna odbija koleżance faceta... Może w serialu zdarzy się taki dramat?
- Nasze bohaterki nie zrobiłyby sobie czegoś takiego...
Jak to jest na planie? Chichocze się nieraz, gdy coś poszło nie tak, jak planowano?
- Oczywiście. To fantastycznie rozładowuje napięcie. Są pogawędki, anegdoty. Nie można przecież być cały czas w gotowości! Żarty na pewno ułatwiają nam stresującą pracę na planie.
Dwa i pół roku temu producent "Przyjaciółek" przerwał zdjęcia, bo trzy z Pań spodziewały się dziecka. Podejrzewam, że maluchy są teraz w centrum uwagi i rozmawiacie o nich, zanim wejdziecie na plan?
- Gdy okazało się, że wszystkie trzy jesteśmy w ciąży, jeszcze bardziej się do siebie zbliżyłyśmy. Tematów do gadania mamy mnóstwo, ale rzeczywiście, skoro wszystkie jesteśmy mamami, od mówienia o dzieciach trudno uciec. Każda z nas zawsze ma w zanadrzu jakąś historię o swoim maluchu.
Udaje się Pani nieraz dorzucić do scenariusza coś z własnego życia? Zdanie? Fragment dialogu? Czy Grzegorz Kuczeriszka, reżyser, i Beata Pasek, scenarzystka, godzą się na takie podpowiedzi?
- Oczywiście, że podpieramy się swoimi doświadczeniami. Ale scenariusz jest na tyle dobrze napisany, że wielkich zmian nie robimy. Każda z nas naprawdę dużo już wie na temat swojej postaci - w końcu gramy przyjaciółki szósty sezon...
W ostatnich odcinkach przed wakacjami Inga była w tarapatach. Znajdzie wreszcie miłość?
- Najpierw dojdzie do wniosku, że przeliczyła się ze swoimi oczekiwaniami. Szymon chciał im sprostać, ale okazało się, że nie był tak zaangażowany, jak ona. Wygląda na to, że zawsze ktoś kocha mocniej... Inga będzie próbowała zapomnieć o Szymonie, w związku z tym rzuci się w wir imprezowania razem z Dorotą, kiedyś dziewczyną byłego męża.
Serial to opowieść o poszukiwaniu szczęścia. Ma Pani na nie jakiś swój własny przepis?
- (śmiech) Próbuje pani mnie wkręcić? Nie ma przepisu na szczęście.
Rozm. Bożena Chodyniecka