Ten serial kochały miliony widzów. Dziś kultowa produkcja zbiera mieszane opinie
Mija 30 lat od premiery serialu, który przez dziesięciolecia jest wymieniany przez fanów jako najlepszy serial komediowy. "Przyjaciele" byli telewizyjnym fenomenem, ale czy ich odbiór nie zmienił się wraz z upływem czasu? Dziś kultowa produkcja zbiera mieszane opinie.
Patrycja Otfinowska: Podobno świat dzieli się tylko na trzy grupy: ludzi, którzy kochają "Przyjaciół", antyfanów i osoby, które jeszcze nie widziały serialu. Mnie całkowicie ominął fenomen tej produkcji, a gdy próbowałam się do niej przekonać, skończyłam z bólem głowy.
Żarty w większości odcinków są według mnie całkowicie nietrafione i wymuszone, a śmiech w tle sprawia, że czuję jedynie zażenowanie. W żaden sposób nie potrafię zrozumieć bohaterów ani poczuć z nimi więzi - postacie są płaskie, mają wpasować się w zachowania "wszystkich", a według mnie nie pasują do nikogo. Zamiast postrzegać ich jako grupę wspierających się przyjaciół, widzę kółko wzajemnej adoracji, która przekonuje siebie nawzajem, że jest całkowicie normalna. Ot, produkcja dla starszych millenialsów, którzy mogli przez moment "dotknąć" tej "fajnej" strony Ameryki.
Mam wrażenie, że uwielbienie dla "Przyjaciół" wzięło się w większości z braku porównania z innymi dziełami kultury i popkultury. A to później już połączyło się z nostalgią za słodkimi latami 90.
Serial emitowany w latach 1994 - 2004 kompletnie nie pasuje do współczesnych czasów a formuła jest przestarzała dla młodych widzów, szczególnie, że wiele z "żartów" jest po prostu niesmaczna. "Przyjaciele" są reliktem minionej epoki i tam powinni zostać pogrzebani.
Jakub Izdebski: "Przyjaciele" towarzyszyli mi od najmłodszych lat. Swoje pierwsze odcinki obejrzałem jako kilkulatek — mama dostawała je od koleżanki na kasetach VHS, nagrane z innymi programami z polskiego Canal+. Stacja emitowała je z dubbingiem, który wtedy za bardzo mi nie przeszkadzał. Zacząłem od odcinków czwartego sezonu, gdy Chandler i Joey przenieśli się na moment do mieszkania Moniki i Rachel. Gdy nagle dziewczyny wróciły na swoje, nie wiedziałem, o co chodzi.
"Przyjaciół" oglądałem jako dzieciak i nastolatek, później rówieśnik bohaterów, a w końcu osoba nieco od nich starsza. Z perspektywy czasu widzę, że sporo elementów nie zestarzało się najlepiej. Im dalej w las, tym bohaterowie są bardziej toksyczni dla wszystkich spoza ich paczki (siebie nawzajem też). Ross jest creepem, a finał, w którym schodzi się z Rachel, przekreśla całą drogę odbytą przez pannę Green przez dziesięć sezonów. O ich ciągnącym się bez końca love story nie chcę się nawet rozpisywać. Podobnie jak o fabułach niektórych odcinków (Phoebe wierząca, że znaleziony kot jest reinkarnacją jej matki). I o dziewiątym sezonie, który jest bardzo wymuszony.
Nie będę jednak ukrywał, że zdarza mi się wracać do "Przyjaciół" i na jednym odcinku się nie kończy. Serial ma kilka momentów, które są komediowym złotem (ciasto Rachel, walka o fotel, wnoszenie kanapy, cały odcinek o rzucaniu piłeczki). Duża w tym zasługa duetu Matt LeBlanc/Matthew Perry. Joey zaczynał jako zły chłopak w okropnej skórzanej kamizelce, ale szybko stał się lubiącym jedzenie głuptasem. Jasne, dla kolejnych partnerek był on okropny. Z sezonu na sezon stawał się też coraz głupszy.
Dla przyjaciół zawsze wykazywał się jednak wyrozumiałością i otaczał ich niezwykłym ciepłem. Chwałą dla aktora, że potrafił wygrać nawet najbardziej skrajne pomysły scenarzystów (rozmowa z graną przez Dakotę Fanning kilkulatką w sezonie dziesiątym, w którym to ona jest jedynym dorosłym w pokoju).
Z kolei odtwórca roli Chandlera wykazywał się niesamowitym instynktem komicznym, podbijając sporo dowcipów i racząc nas niezapomnianymi one-linerami. Poza tym pan Bing jest jedynym z szóstki bohaterów, który przechodzi jakąś drogę. Zaczyna jako neurotyk, niewierzący we własne szczęście i często je sabotujący. Kończy jako wspierający partner i świeżo upieczony, pewny siebie ojciec, który wkrótce rozpocznie nowy etap w życiu. Pozostali? Monika z czasem stała się najbardziej irytującą postacią.
Ross nie zmienił się przez cały serial, a później dostał za to nagrodę. Droga Rachel została przekreślona w finale. Phoebe pozostała Phoebe, ale nawet taka kosmitka znalazła w końcu miłość życia (co też jest ładnym zakończeniem). A Joey nie doczekał żadnego finału. Otrzymał spin-off, w którym jego historia miała być kontynuowana przez naście lat. Skończyło się na dwóch sezonach, tak kiepskich, że nikt nie chciał ich wrzucić na streaming, a sami twórcy z nich żartują.
Podsumowując — lubię "Przyjaciół". Jestem świadomy ich licznych wad, ale i tak wciąż ich lubię. Nie wiem, czy to nostalgia, czy na planie rzeczywiście zadziałała magia telewizji i dlatego trudno oderwać się od ekranu. Może jedno i drugie.
Zobacz też: Bracia Menendez oburzeni nowym serialem Netfliksa? "Naiwne i niedokładne"