Prosto w serce
Ocena
serialu
7,5
Dobry
Ocen: 1310
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Jej tłumaczem był... ambasador

Marta Powałowska, czyli Basia Stasiak z "Prosto w serce", wróciła niedawno z 38. Międzynarodowego Festiwalu Filmów Niezależnych w Brukseli, gdzie reprezentowała film "Made in Poland" w reżyserii Przemysława Wojcieszka.

Odwiedziła pani ostatnio Belgię. Co było powodem tego wyjazdu?

- Powodem mojego wyjazdu do Brukseli był 38. Międzynarodowy Festiwal Filmów Niezależnych. Pokazywano tam polski film "Made in Poland" w reżyserii Przemka Wojcieszka, którego premiera odbyła się w marcu br. To pierwsza polska produkcja, która pojawiła się na tym festiwalu. Nieskromnie dodam, że odnieśliśmy sukces. Wszyscy byli naprawdę zachwyceni i porównywali "Made in Poland" do głośnego obrazu "Trainspotting". Nasz film nie startował w konkursie, stąd nie przywiozłam żadnego wyróżnienia (śmiech). Projekcja miała miejsce tuż przed galą wręczenia nagród. Film był tzw. wisienką na torcie.

Reklama

A czy "Made in Poland" zdobył wcześniej jakieś nagrody?

- W ubiegłym roku na festiwalu w Gdyni nagrodzono Janusza Chabiora za rolę drugoplanową. Na Festiwalu Era Nowe Horyzonty otrzymaliśmy pierwszą nagrodę w kategorii "Nowe Filmy Polskie". "Made in Poland" był też nominowany m.in. do "Złotych Kaczek". W tym roku nasz film pokazywano także w Berlinie.

- Mogę uchylić rąbka tajemnicy, że w grudniu szykuje się wyjazd do Indii. Być może jeszcze inne kraje będą nas zapraszać. Myślę, że możemy być dumni.

Miło spędziła pani czas w Brukseli? Jak wyglądał plan dnia? Uczestniczyła pani oczywiście w gali kończącej festiwal...

- Tak, naturalnie. Muszę przyznać, że organizatorzy tak naszpikowali nam plan dnia różnymi atrakcjami, że nawet nie miałam czasu zwiedzić miasta. Uczynię to następnym razem, gdy tam wrócę. Ludzie są cudowni, architektura niesamowita. Trafiłam na przepiękną pogodę, nieustannie świeciło słońce.

- Jakie były atrakcje? Miałam przyjemność zjedzenia lunchu w Ambasadzie Egipskiej, po którym odbyła się projekcja egipskiego filmu o rewolucji. Zresztą bardzo wzruszającego, na czasie. Mam nadzieję, że będzie można obejrzeć go również w Polsce. Odwiedziłam ponadto Ambasadę Filipin. Interesujących rzeczy było wiele, a poziom festiwalu bardzo wysoki.

Podobno pani osobistym tłumaczem był sam ambasador Polski w Belgii...

- To zabawna sytuacja. Tak się złożyło, że przed projekcją naszego filmu wypadało powiedzieć kilka słów. Nie znam jeszcze języka francuskiego. Obiecałam, że jak tylko wrócę do Polski, zacznę się go uczyć. Przygotowałam prezentację w języku angielskim. Nieoczekiwanie pojawił się prywatnie pan ambasador.

Jakie wspomnienia zachowała pani z Brukseli? Czy zdarzyły się nieprzewidziane, kłopotliwe bądź śmieszne wydarzenia?

- Nie było żadnych kłopotliwych niespodzianek poza tym, że miałam problem z powrotem. Może po prostu Bruksela nie chciała, żebym ją opuszczała (śmiech). Zepsuł się samolot. Musieliśmy go zmienić, trochę to trwało. Dolecieliśmy do Warszawy z opóźnieniem, ale bezpiecznie. Fantastycznych przeżyć było mnóstwo. Poznałam wielu cudownych ludzi z różnych krajów: Egiptu, Filipin, Chin, Indii. Przekrój światowych artystów. Muszę nieskromnie przyznać, że po projekcji "Made in Poland" wszyscy pytali mnie, czy będzie możliwość zobaczenia filmu w ich kraju. Mamy pole do popisu i zyskaliśmy możliwość pokazania polskiego niezależnego kina, jakie proponuje niezwykle utalentowany Przemek Wojcieszek.

Agencja W. Impact
Dowiedz się więcej na temat: Prosto w serce | Marta Powałowska | seriale
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy