"Prokurator": Umarli nie straszą
– Ciemna strona ludzkiej natury fascynuje – mówi aktorka Magdalena Cielecka o pomyśle na fabułę nowego serialu "Prokurator". Przekonuje też, że nie będzie w nim oczywistych historii...
Jak superprofesjonalna aktorka przygotowuje się do roli superprofesjonalnej patolog sądowej? Zasięga porad specjalisty, idzie do warszawskiego Instytutu Medycyny Sądowej na Oczki?
- Gdybym grała w fabule i gdyby był to kluczowy motyw opowieści, prawdopodobnie tak bym postąpiła. W serialu sprawy mają się inaczej. Na planie zawsze jest konsultant: jeśli jakąś czynność związaną z profesją patologa sądowego trzeba wykonać, pokazuje mi krok po kroku, jak to się robi, a ja - w zależności od tego, co potem zobaczy kamera - tę czynność powtarzam.
W prosektorium obeszło się bez szoku i przełamywania wewnętrznego oporu?
- Na szczęście. Profesja Ewy Sidleckiej była ciekawym argumentem przemawiającym za tym, by rolę przyjąć. Moją wyobraźnię pobudzało jednak nie tyle granie patolog sądowej, co chęć sprawdzenia, kim jest kobieta, która taki zawód wybrała. Co popchnęło ją do tego, by wstąpić na tę mało kobiecą ścieżkę. Dlaczego nie zdecydowała się na studia pedagogiczne, nie została nauczycielką...
Kobieta-patolog musi być kimś o żelaznych nerwach.
- Otóż... nie jestem pewna. Bo jednak umarli już nie straszą. Żelazne nerwy nie są warunkiem przebywania z nimi. Konieczny jest natomiast pewien rodzaj odporności, który jest dla mnie jedną z twarzy profesjonalizmu.
Polacy oszaleli na punkcie książek Zygmunta Miłoszewskiego (scenariusz "Prokuratora" napisał razem z bratem Wojciechem). Pani ceni go jako pisarza?
- Wymowny jest sam fakt, że jego powieści są często i z takim powodzeniem ekranizowane. My przecież potrzebujemy utalentowanych scenarzystów. Ja zaś cieszę się, że to właśnie literaci się nimi stają. Na naszych oczach odbywa się powrót do dobrej tradycji polskiego kina sprzed lat, kiedy to właśnie pisarze byli scenarzystami najlepszych filmów.
Pierwsze spotkanie patolog Sidleckiej z prokuratorem Prochem (Jacek Koman) nie wróży niczego dobrego. Ewa pali papierosy nad ciałami, wszystko zaczyna się od konfliktu. To chyba dobre wejście "w serial"?
- Znakomite, bo od samego początku fajnie ustawia ich relację. Sidlecka jest dość wyluzowana: może sobie na to pozwolić, bo nikomu nie musi niczego udowadniać, nie ma potrzeby podlizywania się, jest na swoim terytorium i robi, co chce. To kobieta bezkompromisowa, co może prowadzić do różnego rodzaju napięć, wywołując sprzeciw ze strony poukładanego, na pierwszy rzut oka sztywnego prokuratora. Ich znajomość zaczyna się od konfliktu, potem jest już jednak prowadzona tak, jak w polskim przysłowiu - "kto się lubi, ten się czubi".
Myśli pani, że kiedy już zobaczymy serial, zaczniemy mówić cytatami z "Prokuratora"? Że ta historia zamieszka na stałe w naszej świadomości?
- Mam nadzieję! Chciałabym bardzo, żeby widzowie polubili "Prokuratora". Nie jest to kolejny serial lifestylowy, cieszący ładnym obrazkiem. Opowiada o rzeczach mrocznych, trudnych, niewygodnych. Zamiast przytulnych kawiarni, zobaczymy prosektorium. Zamiast żywych kolorów - mrok, ciemne zaułki, w których popełniono zbrodnię.
Rozmawiał MACIEJ MISIORNY