"Prokurator" rozczarował
Choć serial zapowiadał się całkiem dobrze, ostatni odcinek był popisem nieudaczności policji, naiwności prokuratury i niedostatków scenariusza. Dlaczego? Uwaga, spoilery!
Ostatni, 10. odcinek "Prokuratora" zaczął się naprawdę intrygująco. Otóż włamano się do pilnie strzeżonego sejfu bankowego, ale nic nie zostało skradzione. Przestępcy zostawili jednak po sobie prawdziwie dzikie pobojowisko - wnętrze sejfu zalali krwią z wybuchającej minibomby.
Prokurator Proch udając się na miejsce przestępstwa niemal otarł się o furgonetkę z napisem "shit happens", zaparkowaną przed budynkiem banku. Dlaczego o tym wspominam? Bo widz z pewnością zwróci uwagę na tę scenę, samochód wyda mu się podejrzany, zechce się dowiedzieć więcej: dlaczego duża furgonetka stoi porzucona tuż przed napadniętym bankiem, czy auto należy do przestępców, a może ktoś porzucił je przypadkiem? Niestety, policjanci wpadają na to dopiero w 42 minucie, kiedy od katastrofy dzielą ich sekundy...
Niby stary zabieg, jednak tu wyjątkowo drażni. Bowiem cały odcinek, ze zmyślnie zaplanowaną intrygą włamywaczy, w którą zostaje wplątany wątek syna prokuratora, obnaża nieudolność policji, brak logicznego myślenia i kojarzenia faktów. W pewnym momencie odnosi się wrażenie, że policjanci naprawdę pracują w parach, bo jeden z nich umie pisać, a drugi czytać...
Ale po kolei. Przestępcy chcieli dostać się nie do sejfu (po co kraść marne miliony?), ale do bankowego serwera, przez który przechodzą transakcje funduszy Unii Europejskiej (i miliardy euro!). W tym celu uknuli intrygę, w którą wplątali Procha. Dzięki jego pomocy wprowadzili do banku chirurga (!), który za pomocą laparoskopu pomógł wpiąć wtyczkę do wcześniej wspomnianego bankowego serwera.
Misterną intrygę podsycają ciągłe telefony od tajemniczej kobiety, która w końcu umawia prokuratora z jego synem (i tu eureka! Policja zauważa, że to pułapka!).
Trzeźwym umysłem wykazuje się w końcu tytułowy bohater: wpada na to, że z banku nie tylko można coś wynieść (olaboga, zmęczony widz ziewa już wtedy po raz 5!), ale też coś do niego wnieść, sprawdza też furgonetkę, która okazuje się być bazą informatyka, mózgu całej operacji.
I tu zmierzamy do finału, w którym okazuje się, że "syn" Procha to w rzeczywistości podstawiony student PWST, który za igranie z uczuciami dostaje potężny cios w szczękę...
Odcinek kończy dziwny (i niepotrzebny, chyba, że w planach jest 2. sezon) wypadek synka Kielaka. Widz pozostaje z pytaniem czy maczała w nim palce tajemnicza kobieta dzwoniąca do Procha? Ostatnią sceną jest przyjazd do Warszawy córki prokuratora i (najbardziej ekscytujące) wyjaśnienie, kto krył się za głosem w słuchawce (piękna Agnieszka Wagner).
Wnioski? Serial miał duży potencjał, mocną obsadę i klika interesujących historii. Zabrakło w nim wyraźniejszych postaci, drugi plan praktycznie nie istniał, a szkoda, bo Magdalena Cielecka była naprawdę świetna! Na razie nie wiadomo czy TVP 2 nakręci 2. sezon, jednak fabularnie wszystko zostało pod niego przygotowane. Będziecie oglądać? Ja na pewno, żeby sprawdzić, czy twórcy odrobili lekcję.
Marta Podczarska