Pan na włościach
Po ośmiu latach Olgierd Łukaszewicz powrócił do serialu "Plebania". Książę Aleksander Lubieniecki przyjechał z Francji wraz z synem Xawerym, by znaleźć mu żonę, tutejszą parafiankę...
Pierwsze kroki po powrocie z Francji Pana bohater kieruje na plebanię do proboszcza Antoniego (Włodzimierz Matuszak). Co ich łączy?
- Niewątpliwie serdeczna przyjaźń. Antoni jest również powiernikiem Aleksa. Zwierza się mu ze swoich zamiarów i obaw, które temu towarzyszą. Opowiada mu też o marzeniach związanych z synem i jego przyszłością w Polsce. Tutaj też znajduje się rodowa kaplica Lubienieckich, gdzie Aleks chce złożyć prochy ukochanej żony Anny.
Ma Pan w dorobku wachlarz postaci historycznych - arystokratów, duchownych i wojskowych. Miałby Pan ochotę jeszcze raz zmierzyć się z kimś na miarę Paragrafa z "Kingsajz" czy Albercika z "Seksmisji"?
- Pani pozwoli, że książę wstrzyma się dyskretnie od wszelkich komentarzy. Książę z dystansem przyjmuje rzeczywistość i to, co ona mu podaje (śmiech). Teatr daje mi możliwość mierzenia się z różnorodnymi postaciami. Równocześnie mogę grać kardynała Stefana Wyszyńskiego w sporze z Gombrowiczem w sztuce "Polacy" i pastiszowe ujęcie Don Diega w "Cydzie". Są to role grane innymi środkami, innym gestem, innym głosem...
Proszę zdradzić, komu zawdzięcza Pan swój typ urody - mamie czy tacie?
- Patrząc na fotografie moich przodków myślę, że zwyciężyły chyba geny ojca. Prezydent Raczkiewicz, którego matka była z domu Łukaszewicz, miał - podobnie jak ja - szczupłą, wysoką sylwetkę.
Mocno stąpa Pan po ziemi, czy zdarza się Panu patrzeć w gwiazdy?
- Ojciec, który był wojskowym lekarzem, łączył w sobie spokój, rozwagę, ale kolekcjonował też pismo "Urania", miesięcznik Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. Zamiłowanie do gwiazd wyniósł z dzieciństwa. Mamy zamkniętą naturę z pokładami liryki.
Rozmawiała Beata Banasiewicz