"Pierwsza miłość": Teraz jestem już mocniejszy
Był na politechnice, kiedy zrozumiał, że jego miłością jest aktorstwo. Fani Michała, w którego wciela się w „Pierwszej miłości”, czekają teraz na ślub. – Na razie happy end miał miejsce w moim prawdziwym życiu – mówi Wojciech Błach.
Na śniadanie pije pan tylko sok? Co z kawą?
- Postanowiłem dać odpocząć organizmowi, usunąć toksyny, więc przez 10 dni - po zimie i po letnich wakacjach - piję mieszaninę oleju palmowego z syropem klonowym.
- Czasem też, jak teraz z panią, sok wyciskany z grejpfrutów lub pomarańczy. Odtruwam się z toksyn, ale korzyści są też psychiczne - po takiej głodówce człowiek poznaje, gdzie jest granica głodu.
Nie podejrzewałam pana o taką dbałość o zdrowie. Chłopak z blokowiska z Katowic, wysoki, wysportowany, więc dlaczego?
- (śmiech) Może właśnie dlatego, że z Katowic?
Jak pan w tym blokowisku wymyślił, że chce być aktorem?
- Chodziłem do technikum, skąd prosta droga na politechnikę. I już nawet byłem na pierwszym roku Wydziału Transportu. Niepokój w głowie zrodził się jeszcze przed maturą, kiedy w Teatrze Telewizji zobaczyłem m.in. "Kwartet" Schaeffera, a tym samym kompletnie inną, niż znałem, stronę teatru. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: "Ojej, tak też można...".
I wpadł pan po uszy.
- Jeździłem do Krakowa, do teatru. Zacząłem łykać filmy: "Arizona Dream" zobaczyłem z 15 razy, podobnie film Andrzeja Barańskiego "Nad rzeką, której nie ma". Stałem się humanistą, już mi nawet moja dysleksja nie przeszkadzała. Odkryłem, że zajmuję się tym z pasją i że jako technikowi czy inżynierowi nie udałoby mi się rozwinąć skrzydeł. Za trzecim razem dostałem się do krakowskiej PWST.
Michał, pana bohater w "Pierwszej miłości" miał się żenić. Nic z tego nie wyszło...
- Za to w prawdziwym życiu skończyło się happy endem. Było zabawnie, bo na planie serialu kręciliśmy scenę ze ślubem w poniedziałek i wtorek, a swój własny miałem w sobotę. W serialu przeżywałem przygotowania do ślubu i to samo było po powrocie do domu. Przymiarki ubrania, myślenie, jak auto przybrać... W serialu jeżdżę swoim samochodem. I tym samym, choć już bez ozdób, pojechałem też na własny ślub.
Ożenił się pan pół roku temu. W pracy los się uśmiechnął, bo pojawiła się rola w spektaklu "Nikt nie jest doskonały", który premierę miał w teatrze Studio Buffo.
- To komedia w reżyserii Zdzisława Wardejna, który gra w niej mojego ojca. Ja jestem z zawodu statystykiem, nudnym facetem po przejściach, piszącym sztuki i wychowującym córkę. Gram na zmianę z Jackiem Rozenkiem.
Prywatnie też jest pan tatą. To prawda, że przez trzy lata nie pracował pan zawodowo, zajmując się tylko synkiem?
- Tak się wtedy złożyło. Na nartach złamałem biodro i nogę. Pół roku leżenia w łóżku, a potem chodzenia o kulach. Można się było załamać, ale w sumie okazało się, że to był dobry czas, i dla Bruna, który miał w domu tatę, i dla mnie. Bardzo dużo wtedy czytałem, oglądałem. Rozwijałem się wewnętrznie. Mówiono mi wówczas: "Pan na nartach już nigdy nie pojedzie...". A ja jeżdżę i nawet byłem w Himalajach... Teraz jestem już mocniejszy.
Rozmawiała Bożena Chodyniecka