Magdalena Górska: Sporo się dzieje ostatnio w moim życiu [wywiad]
Magdalena Górska po dziesięciu latach wróciła do "Pierwszej miłości". Przez długi czas grała w produkcjach w Ukrainie, Białorusi i Rosji. Aktorka, a prywatnie mama dwóch córek, nie ukrywa, że praca w innym mieście czy kraju wymaga zdolności logistycznych i życzliwych osób wokół. W wywiadzie opowiada o przepisie na miłość, zawodowych wyzwaniach i czasie spędzonym z dziećmi.
Możesz mówić o szczęściu. Pandemia przyniosła ci kilka zawodowych projektów. Po dziesięciu latach wróciłaś do "Pierwszej miłości", pojawiłaś się również w serialu "Święty" oraz wydałaś książkę dla dzieci "Aliaszka". Jak dziś wygląda grafik twoich zajęć?
Magdalena Górska: - Faktycznie sporo się dzieje ostatnio w moim życiu. Mam wrażenie, że od wydania książki dla dzieci mojego autorstwa wiele zawodowych drzwi na nowo zostało otwartych. Swój czas dzielę między wyjazdy na plan seriali, spotkania z dziećmi i z "Aliaszką" w bibliotekach, szkołach i festiwalach, próbami w teatrze i przede wszystkim staram się być dobrą mamą i niczego nie przegapić. Odbieram córki ze szkoły i z przedszkola, pomagam w lekcjach, słucham historii o pierwszych miłościach i opowiadam bajki. Moje córki to ocean miłości i inspiracji.
Serial kręcony jest we Wrocławiu, kto pomaga ci w opiece nad dziewczynkami, kiedy masz zdjęcia z dala od domu?
- Nie ukrywam, że aby grafik moich zajęć mógł zadziałać, potrzebuję wsparcia. Na szczęście jestem otoczona życzliwymi, pomocnymi ludźmi. Pomaga mi mąż, rodzice, którzy również mieszkają w Warszawie oraz wspaniała niania Małgosia, która jest już z nami 10 lat. Rodzina jest dla mnie najważniejsza, jest oazą, sensem życia.
Jesteś mieszczuchem, lubisz szybkie, miejskie tempo życia czy jednak myślisz o tym, by kiedyś osiąść na spokojnych peryferiach, gdzieś pod lasem?
- Moi teściowie mają dom w lesie pod Warszawą. Często ich odwiedzamy. Jako dziecko dużo czasu spędzałam na prowincji. Jeździłam na wieś na wakacje. Uwielbiałam to. Jednak jestem bardzo mocno związana z Warszawą, organizacyjnie i emocjonalnie. Na dzień dzisiejszy nie umiałabym się na stałe wyprowadzić do leśnej głuszy.
"Pierwsza miłość" od lat utrzymuje bardzo wysoką oglądalność, prężnie działają również sami aktorzy na swoich social mediach. Jak zareagowałaś na propozycję twojej bohaterki do serialowego Wadlewa? Czym skusili cię scenarzyści?
- Od dawna chciałam wrócić do "Pierwszej miłości". Wreszcie pojawiła się okazja. Scenarzyści wymyślili wątek z moim ojcem, którego gra Lech Dyblik. Nie musieli mnie namawiać, bardzo się ucieszyłam. Miałam dużo ciekawych scen do zagrania. Na początku moja postać była raczej czarnym charakterem, teraz się to zmienia i mam nadzieję, że zyska sympatię widzów.
Twoim zawodowym ojcem jest Lech Dyblik, ale w serialu występuje plejada zacnych nazwisk m.in. Karol Strasburger, Marek Siudym, Wojciech Dąbrowski, Grażyna Wolszczak, Włodzimierz Matuszak. Obsada, partnerzy mają dla ciebie znaczenie przy wyborze propozycji zawodowych?
- Ekipa "Pierwszej miłości" jest najlepsza. Odpoczywam tam psychicznie, choć jestem w pracy. Jest świetna atmosfera. Mam dużo szczęścia do dobrych aktorskich partnerów: Lech Dyblik, Rafał Kwietniewski, Ania Ilczuk.
Masz za sobą przygodę aktorską za wschodnią granicą. Mówi się, że wszystko ma swój czas. Jak patrzysz na swoją zawodową drogę, czegoś ci brakuje, za czymś tęsknisz, o jakich spotkaniach, wyzwaniach marzysz?
- Spędziłam na planach na Wschodzie bardzo dużo czasu. Zrobiłam tam około dziesięciu produkcji. W Ukrainie, w Białorusi, w Rosji. Teraz oczywiście wszystko się zmieniło. Wielu moich przyjaciół z Ukrainy jest obecnie w Warszawie. Wspieram ich, szukamy sposobu, aby działać twórczo tutaj.
Twój mąż jest reżyserem. Wasz związek aktorsko-reżyserski wydaje się być udany i szczęśliwy. Lubicie razem pracować? Wasz dom żyje wtedy wspólną pracą, czy staracie się zostawiać emocje za drzwiami?
- Dwoje artystów w domu to oczywiście wyzwanie. Czasem trudne. Ale staramy się być dla siebie wsparciem. Zdarza nam się razem pracować, mamy za sobą kilka projektów bardzo dla mnie ważnych, m.in. spektakl "Gardenia". Jednak każdy z nas ma też swoją zawodową niezależność i własną ścieżkę. Dobrze się z tym czujemy.
W czym tkwi sekret waszego udanego małżeństwa?
- Ciągle wierzymy, że nasze bycie razem ma wartość i sens. Myślę, że potrafimy wybaczać.
Zwykle dziewczynki są córeczkami tatusia, a jak u was wygląda codzienne życie? Jak dziewczynki spędzają czas z tatą, a co wy robicie w babskim gronie?
- Wojtek lubi aktywnie spędzać czas z dziewczynkami, chodzi z nimi na rowery, na rolki. Ja uwielbiam im czytać, opowiadać, oglądać razem filmy. Uzupełniamy się jako rodzice.
Widzisz w nich siebie z dzieciństwa?
- Widzę, ale dostrzegam też wiele różnic. Nina, moja starsza córka ma zupełnie inne usposobienie niż ja w jej wieku. Jest duszą towarzystwa, uwielbia być tam, gdzie dużo się dzieje. Ja w jej wieku byłam raczej outsiderką. Obie dziewczynki są bardzo kreatywne, wymyślają historie, piosenki, robią razem filmy, do których same układają scenariusze.
Co chciałabyś im przekazać, jakie wartości?
- Chciałabym, aby wiedziały, że nie można krzywdzić drugiego człowieka, że trzeba szanować poglądy innych, nawet jeśli są odmienne od naszych. Uczę je empatii i staram się przekazać im, że wszystko jest możliwe, jeśli wierzymy w marzenia i ciężko pracujemy, aby je spełnić.
W ubiegłym roku skończyłaś 40 lat. Znów rozmawiamy w okolicach dnia twoich urodzin, który jest również dniem urodzin twojej starszej córki. Co jest dla ciebie najlepszym prezentem?
- Najlepszym prezentem dla mnie jest spotkanie i rozmowa z ludźmi, których lubię, na których mi zależy. Jeśli zechcą wygospodarować swój czas na bycie ze mną - to jest najcenniejsze.
Wiem, że o marzeniach się głośno nie mówi, ale - czy jest coś o czym pomyślisz dmuchając świeczki na torcie?
- Będę sobie i moim bliskim życzyć zdrowia i pokoju na świecie.
Beata Banasiewicz / AKPA