Honorata Witańska: Córka Hanysa i Galicyjki, czyli mieszanka wybuchowa
W serialu "Pierwsza miłość", który świętuje w tym roku jubileusz 18-lecia emisji, Honorata Witańska gra stosunkowo niedługo, od ponad dwóch lat, ale już zdążyła się w nim dobrze zadomowić. Jak lubiana aktorka wspomina pierwsze dni na planie popularnego serialu?
Jak odnalazłaś się na planie "Pierwszej miłości"?
Jest mi niezmiernie miło, że zostałam zaproszona do grona, które się doskonale zna i lubi od lat, tym bardziej, że przyjęto mnie tu ciepło i życzliwie.
Uwielbiam spędzać czas na planie tego serialu i ludzi, z którymi pracuję. Wszystkich, którzy ten projekt realizują - bo to nie tylko aktorzy, cudowni, koleżeńscy, ale też ekipa realizacyjna - z tego, co się zdążyłam zorientować, duża część osób jest tu nieprzerwanie od 18 lat.
Twoje początki w tym serialu przypadły na czas szczególny...
Rzeczywiście, zdjęcia zaczęłam na przełomie lutego i marca 2020 roku. Trwały zaledwie kilka dni - a potem nastał lockdown, czyli.... wielkie nic, jak zresztą dla każdego z nas. Produkcja stanęła, nikt nie wiedział, co będzie dalej, pandemia sparaliżowała świat.
Jednak dość szybko udało nam się pozbierać. Wznowiliśmy pracę, oczywiście w obowiązującym reżimie sanitarnym, i jakoś przetrwaliśmy.
Dziś, na szczęście, to już tylko wspomnienie. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że nigdy się więcej nie powtórzy, a my będziemy mogli w spokoju snuć serialową opowieść i skupiać się na granych przez siebie postaciach.
Twoja bohaterka Marta Andruszkiewcz szybko dała się poznać jako osoba ambitna, niezależna, odważna - taka baba z ikrą. A widzowie z miejsca ją polubili, wiesz o tym?
Coś tam wiem (uśmiech), docierają do mnie takie sygnały. Cieszę się z tego ogromnie, tym bardziej, że ta postać podobno była pisana specjalnie dla mnie. Scenarzyści wymyślając historię Marty bazowali trochę na mojej energii i na tym, że sama prywatnie jestem pełna wigoru.
To, co działo się dotąd w życiu mojej bohaterki, to nic w porównaniu z tym, co wydarzy się dalej.
Myślę, że twórcy doszli do wniosku, że skoro serial osiągnął pełnoletność, to można podgrzać temperaturę. I szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy sceny, w których brałam udział w ostatnim czasie, a które widzowie zobaczą po wakacjach, nadają się na pewno do emisji o godzinie 18.00 (śmiech)?! Ja w każdym razie takich rzeczy nigdy wcześniej nie grałam...
Pięknym wątkiem współtworzonym przez Twą bohaterkę jest jej przyjaźń z Marysią (Aneta Zając), Kingą (Aleksandra Zienkiewicz) i Emilką (Anna Ilczuk) - miło się to ogląda.
I wspaniale gra. Gdybym miała znaleźć coś, co mnie najbardziej łączy z Martą, to postawiłbym właśnie na tę przyjaźń. Prywatnie sama mam taką paczkę dziewczyn, trochę liczniejszą niż w serialu, ale równie sobie oddanych, wspierających się w każdej chwili i sytuacji i wiem, że kobieca solidarność i pewne zaplecze to jest coś, co daje siłę i pozwala wspólnie cieszyć się sukcesami i lżej znosić życiowe porażki. Dlatego warto pielęgnować takie relacje.
Wasza zgrana czwórka przywodzi na myśl słynne "Przyjaciółki", również emitowane na antenie Polsatu?
Często spotykam się z takimi komentarzami, zwłaszcza w social mediach, gdzie pytają mnie, czy to jeszcze "Pierwsza miłość", czy już "Przyjaciółki"? (uśmiech) Rzeczywiście, podobieństwa są. I tu, i tu mamy cztery kobiety, każda z innymi problemami, w innej sytuacji życiowej, pośród nich singielki, mężatki, rozwódki, matki, nie matki - kolorowo.
Myślę, że temat przyjaźni jest na tyle uniwersalny, że można by nim obdzielić znacznie więcej seriali, a pokazywanie prawdziwej, szczerej przyjaźni na ekranie dostarcza wszystkim - i widzom, i nam, aktorkom je uosabiającym - pozytywnego wzorca do naśladowania.
Kto ogląda "Pierwszą miłość"?
Znam mnóstwo fanów tego serialu. Pośród moich znajomych jest cała ekipa, która śledzi uważnie, co się w nim wydarza, oglądają go i bardzo młodzi ludzie, i emeryci. To niewątpliwie świadczy o uniwersalności tego projektu. Najczęściej pytają mnie o "Pierwszą miłość" na Śląsku, skąd pochodzę i gdzie mam wierną widownię. A ponieważ serial kręcimy we Wrocławiu, czyli na Dolnym Śląsku, to często prosto stamtąd jadę na Górny Śląsk, do Tychów, gdzie mieszka moja rodzina. To w sumie niedaleko.
Jesteś rodowitą Ślązaczką?
Po ojcu tak. Mój tata pięknie mówi śląską gwarą, u niego w domu się tego uczono i dzięki temu ją trochę znam. Czasem sobie na planie "pogodam" z Wojtkiem Błachem, on też jest Ślązak, lubimy to. A moja mama pochodzi z Galicji, zatem ja, córka Hanysa i Galicyjki, jestem "krojcok", czyli miks. Mieszkanka wybuchowa (śmiech)!
I jak na mieszankę wybuchową przystało, robisz dużo "wystrzałowych" rzeczy - na przykład trenujesz boks...
Ostatnio nie boksuję regularnie, ale zdarza mi się raz na jakiś czas. Każdy się dziwi, że wiotka dziewczyna i taki sport. A ja lubię boks, bo to jest fajna, wszechstronna dziedzina. Daje trening aerobowy, a jednocześnie siłowy, można się wyżyć. Poza tym jest to konkretna umiejętność, która się może przydać, chociażby na aktorskim szlaku. Był czas, kiedy szalałam na motocyklach, ciągnęło mnie też w stronę kaskaderki, ale przystopowałam. Myślę, że z wiekiem wyobraźnia zaczęła mi lepiej działać, teraz bardziej cenię zdrowie i ciało i z pewnych rzeczy naturalne się wycofuję.
Podobnie jak ze skoków na bungee - zrobiłam to raz, co zaspokoiło moją potrzebę adrenaliny na dłuższy czas. Nie zaprzestałam jednak testowania samochodów, uwielbiam prędkość i czas spędzony za kółkiem - mam to chyba po mamie, która nigdy nie chce nikomu oddać kierownicy (śmiech)! Rodzice też zaszczepili we mnie pasję do muzyki, jazdy na nartach, na snowboardzie - od najmłodszych lat sadzali mnie przy fortepianie albo zabierali ze starszym bratem na stok. Wszystko, co fantastyczne w moim życiu, zawdzięczam właśnie im.
- Pomysł na aktorstwo też wyniosłaś z rodzinnego domu?
- Nie! Nie mam żadnych tradycji aktorskich. Pochodzę z rodziny architektów - jest nim mój tata, w jego ślady poszedł brat, który zresztą świetnie sobie radzi w tym zawodzie. Ja również miałam w planach ten kierunek ale... dostałam się na PWST w Krakowie i tak już zostało.
Myślę, że ktoś to u góry dobrze zaplanował, bo uprawiam zawód, który sprawia mi ogromną radość. Dzięki temu nie czuję że pracuję, tylko realizuję swój potencjał i pasje. Żadna inna profesja by mi tego nie dała.
Rozmawiała: Jolanta Majewska