Popularność bywa miła, ale nie jest najważniejsza!
Andrzej Zieliński, czyli podinspektor z "Paradoksu", twierdzi, że nie zazdrości swojemu koledze z serialu - Bogusławowi Lindzie, czyli inspektorowi Markowi Kaszowskiemu - popularności, bo doskonale wie, jak ona... smakuje!
- Popularność wcale nie zaspokaja mojej próżności. Owszem, bywa miła, sympatia widzów miło łechce, ale tak naprawdę wcale mnie nie dowartościowuje - mówi Andrzej Zieliński, dodając, że największą przyjemność sprawia mu, jeśli sam może być z siebie zadowolony.
- Po co byłby mi sukces rozumiany jako popularność, gdybym nie czuł satysfakcji z tego, jak go osiągnąłem? Nie umiałbym właściwie z niego korzystać - twierdzi.
Ktoś powiedział kiedyś Andrzejowi Zielińskiemu, że mógłby z powodzeniem zagrać wszystkie role, w jakie wciela się... Bogusław Linda i cieszyć się tak wielką popularnością, jak on. Aktora bardzo to rozbawiło.
- Naprawdę nie zazdroszczę Bogusiowi tego, że wszędzie, gdzie się pojawi, wzbudza sensację samym faktem, że się... pojawił - powiedział wtedy.
- Producenci wiedzą, co robią, angażując Lindę, który na dzień dobry przyciąga do kin i przed telewizory tysiące widzów i jest naprawdę świetnym, wspaniałym aktorem. Dziś filmu czy serialu nie wystarczy nakręcić, trzeba go jeszcze sprzedać. Producenci boją się ryzykować i, wykładając swoje pieniądze na kolejną produkcję, muszą mieć pewność, że na niej nie stracą. Linda taką gwarancję im daje - tłumaczył.
Andrzej Zieliński wychodzi z założenia, że w zawodzie, jaki uprawia, nie wolno się śpieszyć, trzeba nieraz długo czekać, by w ogóle zaistnieć.
- Nie można mieć wszystkiego od razu, nie wolno za wszelką cenę robić kariery, bo to najczęściej do niczego dobrego nie prowadzi - gra się wszystko i wszystko byle jak. Linda się nie śpieszył... I ja się nie śpieszę - mówi.