Nie martwi go, że nie gra... amantów
Przemysław Bluszcz, czyli naczelnik z "Paradoksu", żartuje, że jego wygląd wyklucza możliwość wcielania się w... amantów.
- Amanci to amanci! Po moich pierwszych rolach tak się złożyło, że proponowano mi granie negatywnych postaci, często przestępców - śmieje się aktor.
Przemysław Bluszcz uważa, że wygląd - choć ważny - nie jest jednak dla aktora najważniejszy.
- Liczy się przede wszystkim to, co aktor ma w środku. Ja jestem, jak określił mnie kiedyś Jacek Borcuch, łagodnym i dobrym człowiekiem. Nie mam specjalnych pretensji, żeby być amantem. Najważniejsze, ze role, które gram, są ciekawe i dają mi satysfakcję - mówi serialowy naczelnik z "Paradoksu".
Przemysław Bluszcz zadebiutował na scenie 17 lat temu, ale wciąż odczuwa ogromną tremę przed każdym przedstawieniem, w którym gra.
- Trema jest nieodłączną częścią mojego zawodu. Powoduje wewnętrzne rozedrganie i dzięki niej wchodzę bardziej skupiony w kontakt z publicznością. Niektórym trema objawia się bólem brzucha czy głowy. Ja mam po prostu podwyższony stan gotowości - twierdzi.
Dla Przemysława Bluszcza teatr był i wciąż jest najważniejszy. Aktor nie unika jednak udziału w serialach. Ma już na swoim koncie ponad 30 serialowych wcieleń. Wystąpił w gościnnych epizodach m.in. w "Komisarzu Aleksie", "Ojcu Mateuszu" i "Kryminalnych".
- Seriale to potęga. To potężne narzędzie, które mądrze wykorzystywane może przynieść dobre rezultaty - mówi aktor.
- Zacząłem grać z ciekawości, bo to jest inny rodzaj pracy, inne aktorstwo, inna aktorska rzeczywistość. A poza tym jak się ma rodzinę, to z teatru trudno żyć - dodaje.